poniedziałek, 24 października 2011

Cranford (2007) & Return to Cranford (2009)





To też adaptacja prozy Elisabeth Gaskell, ale ma zupełnie inny klimat, niż "North & South". Z ponurego, borykającego się z industrializacją i związanymi z tym problemami społecznymi miasta przenosimy się na prowincję, gdzie życie płynie spokojniejszym, choć również niepozbawionym dramatów rytmem. Co nie znaczy, że brak tu problemów społecznych: przede wszystkim tych -- niezwykle poważnych -- z jakimi musi borykać się jedyny młody kawaler w miejscowości pełnej niezamężnych kobiet. Tytułowe Cranford, opisane przez Gaskell w serii opowiadań, z jakiegoś niewyjaśnionego powodu obfituje właśnie w takowe -- młode i stare panny oraz wdowy -- przy jednoczesnym niedoborze mężczyzn. "You must bear it nobly" -- ostrzega wyżej wspomnianego, nowo przybyłego do miasteczka młodego lekarza jego starszy kolega po fachu.

Panie z Cranford, choć w większości niespecjalnie wysoko urodzone, uznają to za priorytet i właściwie swoje główne życiowe zajęcie, żeby zawsze i wszędzie zachowywać wszelkie normy społeczne odpowiedniego zachowania. Bywają w tym irytujące lub zabawne, ale w chwilach próby zawsze okazują podnoszącą widza na duchu solidarność i gotowość pomocy tym, którzy tej pomocy potrzebują. A gdy młody lekarz, zaskoczony tą postawą stwierdzi, że na nic takiego nie mógłby liczyć w Londynie, usłyszy dumną odpowiedź: "You're in Cranford now!"

Na opowieści z Cranford składa się pięcioodcinkowy serial "Cranford" i dwuczęściowa kontynuacja "Return to Cranford".

Znajomi:
Zobaczymy tu całe mnóstwo świetnych brytyjskich aktorek i aktorów: Judi Dench, Imeldę Staunton, Michaela Gambona, Philipa Glenistera, Tima Curry, Jonathana Pryce'a... Mamy tu też pana Bingleya (Simon Woods) i Charlottę Lucas (Claudie Blakley) z wersji "Dumy i uprzedzenia" z 2005, Lydię z tej z 1995 (Julia Sawalha), Willouby'ego z "Rozważnej i romantycznej" Anga Lee (Greg Wise), St. Johna z "Jane Eyre" (Andrew Buchan), Magnusa z "Wallandera" (Tom Hiddleston, którego zresztą można też ostatnio zobaczyć od czasu do czasu w kinie, na przykład jako Francisa Scotta Fitzgeralda w najnowszym filmie Woody'ego Allena albo w czymś popełnionym przez Kennetha chyba w chwili pomroczności), Glorię z "Kingdom" (Celia Imrie) i Susan z "Hogfathera" (Michelle Dockery w wyjątkowo paskudnej fryzurze).

"Cranford" & "Return to Cranford"na:
IMDb
Wikipedii x2
Filmwebie

Pierwsza część "Cranford" na YT

Pierwsza część "Return to Cranford" na YT

7 komentarzy:

ewa pisze...

"w czymś popełnionym przez Kennetha chyba w chwili pomroczności)" -
łomamo, chyba brał lsd, oglądając "Władcę Pierścieni" i czytając mitologię skandynawską (nordycką?) at the same time;)

martencja pisze...

Ach, żeby to była mitologia skandynawska! Niestety, to chodzi o amerykański komiks, który z tej mitologii bierze tylko imiona! Tu jest wyjaśniona różnica;] (Dlatego nie obejrzałabym tego filmu, nawet dla Kennetha, i nawet tylko dla jaj, bo boję się, że patrzenie, co tam zrobiono z tą mitologią, byłoby dla mnie zbyt bolesne.)

M.

Zula pisze...

O rety! Jest jakiś "Powrót..."? Przyznam, że pierwsza część nie zachęciła mnie zbytnio do kontynuacji. Marto, czy polecasz jakiś kostiumowy serial BBC, w którym w każdym odcinku nie umiera przynajmniej jeden bohater? Bo tyle się tych śmierci naoglądałam, że, obawiam się, przestało to już robić na mnie wrażenie ;-)
PS. Przy piątym odcinku wręcz miałam ochotę powiedzieć: jeśli w pierwszy odcinku ktoś się z kimś zaręcza, to w trzecim odcinku na pewno umrze.

martencja pisze...

Och, to w takim razie nie oglądaj "Powrotu...", bo tam też nie wszyscy przeżywają do napisów końcowych.

Hmmm, kostiumowy, w którym nikt nie umiera, pomyślmy... U Jane Austen jest dość mała śmiertelność, ale spodziewam się, że to wszystko już widziałaś. A tak poza tym to ciężko. Pewnie to symptom wyższej umieralności w dawnych czasach;) Ewentualnie "Jeeves and Wooster", ale przypuszczam, że nie chodziło Ci o lekką komedię. Ewentualnie kryminał w historycznych dekoracjach - tam wprawdzie umieralność z definicji jest duża, ale na tyle skonwencjonalizowana, że widz rzadko się tym przejmuje. Wtedy polecam "Cadfaela" (jeśli jeszcze nie widziałaś) i "Anno 1790" (tylko byś musiała wziąć skądś napisy. Albo nauczyć się szwedzkiego;)). Podobnie jest z przygodówkami - wtedy na przykład "Wyspa skarbów". Jest tam Eddie Izzard:)

M.

martencja pisze...

Ach, i jeszcze "Miss Pettigrew..."! O ile pamiętam, tam wszyscy przeżywają. I jest Lee Pace oraz jego powłóczyste spojrzenie:)

M.

Zula pisze...

"Miss..." już widziałam :) Właśnie chyba pójdę w stronę J.A., tylko jakoś żadna z tych bohaterek mnie nie przekonuje. Zrobiłam się chyba wybredna ;-)

martencja pisze...

Mi też już się chyba J.A., a przynajmniej jej interpretacje, przejadły. Z tych, które opisałam, jedyną tak naprawdę godną polecenia jest "Emma" z Romolą Garai i Johnnym Lee Millerem.

Ale jeżeli nie boisz się filmów nie do końca wesołych, to naprawdę polecam "Miss Austen Regrets". Uważam, że to świetny film.

M.