poniedziałek, 16 stycznia 2012

Bollywood bez szoku kulturowego

Jednym z moich postanowień noworocznych było ograniczenie ilości oglądanych brytyjskich seriali -- no bo wszystko w nadmiarze może zaszkodzić... W związku z tym dzisiaj jedna z okazjonalnych wycieczek w zupełnie inne części świata.

Skoro poruszyłam już temat kina bollywoodzkiego i szeroko rozpowszechnionych stereotypów na jego temat, napiszę jeszcze parę słów z myślą o tych, którzy być może mieliby ochotę te stereotypy zweryfikować. Post ten jest również dedykowany widzom, których kultury różnych odległych części świata i ich kinematografie interesują, ale obawiają się rzucenia od razu na głębokie wody hardkorowego Bollywoodu bliskiego wspomnianym stereotypom i woleliby zacząć od czegoś estetycznie i narracyjnie bliższego kinu zachodniemu (o ile w epoce globalizacji tego rodzaju podziały mają jeszcze sens...). Oto kilka moich propozycji.

Wake Up Sid (2009)



Film z gatunku filmów o życiu. A konkretnie -- tej jego części nazywanej dojrzewaniem. Główny bohater, tytułowy Sid, jest młodym człowiekiem, który o nic nigdy nie musiał się starać, mając bogatego ojca i matkę, dla której jest oczkiem w głowie. Gdy jednak oblewa egzaminy końcowe w koledżu i odmawia podjęcia wygodnej, ale nudnej pracy w firmie ojca, przychodzi i dla niego moment, w którym musi zastanowić się, czego właściwie w życiu chce. Pomaga mu w tym poznana właśnie Aisha, która dopiero co przyjechała do Mumbaju i która, w przeciwieństwie do Sida, bardzo dobrze wie, czego chce w życiu i ma determinację, żeby do tego dążyć. Film to bardzo ciepły, z sympatycznymi bohaterami, którym wierzymy i nie wahamy się kibicować. Idealny na poprawę humoru. I nawet dorobiłam się już na tym blogu znajomych w indyjskiej kinematografii: Aishę gra utalentowana Konkona Sen Sharma, która grała Indu w "Omkarze".

"Wake Up Sid" na:
IMDb
Wikipedii
Filmwebie

Karthik Calling Karthik (2010)



A jakby ktoś od filmu obyczajowego wolał thriller, może sięgnąć po "Karthik Calling Karthik". Tytułowego bohatera poznajemy jako wyjątkową ciapę: gospodarz domu go ściga, szef nim pomiata, współpracownicy wykorzystują, dziewczyna, która mu się podoba, nawet nie wie o jego istnieniu i, jakby tego było mało, jeszcze boryka się z poczuciem winy za śmierć brata. Gdy w końcu miarka się przebierze -- szef wyrzuci Karthika z pracy obwiniając o własny błąd -- nasz bohater postanowi ze sobą skończyć. W ostatniej chwili powstrzymuje go dzwonek telefonu; głos w słuchawce twierdzi, że jest nim samym, to znaczy Karthikiem i obiecuje, że jeżeli bohater będzie postępował zgodnie z jego wskazówkami, jego życie zmieni się diametralnie. I rzeczywiście tak się wkrótce dzieje: Karthik odzyskuje pracę, i to na dużo lepszych warunkach, podbija serce dziewczyny, na której mu zależało i w ogóle wydawałoby się, że jego życie zamieni się w raj, gdyby nie to, że przychodzi mu do głowy podzielić się z narzeczoną sekretem na temat otrzymywanych codziennie telefonów...

Nie brak w tym filmie zgrzytów. Lekcja asertywności daje stanowczo za szybkie efekty: tajemniczemu telefonicznemu rozmówcy w ciągu dwóch rozmów udaje się to, czego nie dokonała kilkuletnia terapia. A finał byłby znacznie lepszy, gdyby zakończyć film parę minut wcześniej -- ostatnia scena wydaje się jakby doklejona na siłę i psuje efekt. Z drugiej jednak strony scenariusz trzyma w napięciu, wyjaśnienie zagadki tajemniczego rozmówcy jest zaskakujące, ale nie wydumane, a operator ładnie używa kolorów dla oddania stanów duchowych głównego bohatera. Którego gra zresztą nieco zaskakujący znajomy: Farhan Akhtar, reżyser "Dona". Nie spodziewałam się, że jest on taki młody!

"Karthik Calling Karthik" na:
IMDb
Wikipedii
Filmwebie

Kaminey (2009)



Jeżeli natomiast ktoś z Czytaczy miałby ochotę raczej na kino sensacyjne, rozwiązaniem jest na przykład "Kaminey", w reżyserii tego samego Vishala Bhardwaja, który nakręcił "Maqbool" i "Omkarę". Jest to historia dwóch braci bliźniaków -- tak podobnych z wyglądu jak różnych z charakteru -- dziewczyny jednego z nich, niezbyt legalnej działalności drugiego, futerału pełnego narkotyków i jeszcze paru spraw oraz bohaterów, splatających się ze sobą tu i tam -- tym bardziej, im bliżej końca. Czytałam pod adresem tego filmu porównania do Quentina Tarantino czy Guya Ritchie'ego -- atmosferą i plątaniem wątków rzeczywiście zbliża się "Kaminey" do tych reżyserów. A całość spuentowana jest wybornie sceną finałowej rozwałki w chmurach kokainowego pyłu;)

"Kaminey" na:
IMDb
Wikipedii
Filmwebie

Dev.D (2009)



A na koniec trochę klasyki, choć w nowym wydaniu. Powyższy zwiastun nie mówi zbyt wiele o fabule filmu, bo w Indiach jest ona powszechnie znana. Powieść "Devdas" napisał w 1917 roku bengalski pisarz Sarat Chandra Chattopadhyay i od tej pory była ona ekranizowana w różnych indyjskich kinematografiach kilkanaście razy. Dla Czytacza polskiego, któremu fabuła niekoniecznie jest znana, streszczę, o co chodzi. Devdas i Paro to dwójka dzieci, mieszkających po sąsiedzku, trzymających się zawsze razem. On zostaje na kilka lat wysłany do szkół do Kalkuty, gdy wraca, oboje są już dorośli i pojawia się pomysł przypieczętowania dziecięcej miłości małżeństwem. Niestety, rodzina Devdasa stoi wyżej na drabinie społecznej niż rodzina Paro i kategorycznie odmawia wyrażenia zgody na mezalians. Na takie dictum matka Paro się obraża i oświadcza, że znajdzie dla niej męża jeszcze bogatszego i wyżej postawionego -- co też czyni -- a Devdas udaje się do miasta, gdzie oddaje się użalaniu nad sobą oraz popełnianiu rozwleczonej formy samobójstwa poprzez zapicie się na śmierć. Uprzednio poznawszy jeszcze kurtyzanę Chandramukhi, która się w nim zakochuje, zwiększając grono postaci, które mają przechlapane.

Miałam okazję oglądać dwie wcześniejsze adaptacje tej powieści: z 1955 i 2002 roku -- tę drugą absurdalnie wystawną, z udziałem wielkich gwiazd, z zapierającymi dech w piersiach dekoracjami, kilkunastokilogramowymi kostiumami* i papierowymi postaciami, którymi nie sposób się przejąć ani ich zrozumieć. "Dev.D" jest wyraźną polemiką z wcześniejszymi adaptacjami, szczególnie właśnie tą z 2002 roku (odwołania są zarówno bezpośrednie -- bohaterowie oglądają ten film, gdzieś w tle wisi plakat -- jak i pośrednie -- w interpretacji postaci i ich zachowań), dlatego trochę się waham, czy aby na pewno ten film pasuje jako propozycja dla widzów z kinem bollywoodzkim niezaznajomionych, ale mimo to zaryzykuję. Bo z jednej strony "Devdas" z 2002 jest jednak trochę w Polsce znany (był wydany na DVD, a nawet pokazywany w telewizji), a z drugiej wydaje mi się, że ta wersja może przemówić sama w sobie, co stwierdzam na podstawie tego, że mimo że już trzeci raz oglądałam tę historię, pierwszy raz się nią przejęłam.

Tym razem fabuła została przeniesiona do czasów współczesnych, postaci umieszczone w realistycznych sceneriach i pozbawione glamour, zamiast którego dodano im psychologiczną głębię. Wreszcie widać wyraźnie, że, jak to skomentował bohater zupełnie innego filmu, "Devdas was an idiot", a nie jakąś romantycznie-tragiczną postacią, a Paro i Chandramukhi są normalnymi dziewczynami, nie oszałamiającymi pięknościami, jak w wersji z 2002. W ramach odbrązawiania postaci i historii zmieniono nawet zakończenie. Wszystko to jest świetnie sfilmowane -- w żywych kolorach na początku, gdy akcja rozgrywa się na pendżabskiej wsi, jaskrawo-psychodelicznych potem, gdy przenosi się do miasta -- i okraszone dobrą muzyką, która doskonale współgra z obrazem. Reżyser tego filmu, Anurag Kashyap, skłania się zresztą w kierunku produkcji lekko postmodernistyczno-psychodelicznych, tak przynajmniej wnoszę po jego "No Smoking", które jest tak zakręcone, że do dziś nie wiem, o co w nim chodziło, a z wypowiedzi reżysera można wywnioskować, że o coś zupełnie przeciwnego, niż mi się wydawało...

* Wieść niesie, że pierwotnie kostium wykorzystany w zalinkowanej sekwencji ważył 30 kg, ale że aktorka -- mimo najszczerszych chęci -- nie była w stanie w nim tańczyć, odchudzono go prawie o połowę. Inne wieści opowiadają o kolczykach tak ciężkich, że aktorce krwawiły od nich uszy (ale mimo to nie przestawała tańczyć, nie chcąc zepsuć ujęcia), korkach wywalanych co chwila w okolicach planu filmowego (produkcja ciągnęła tyle prądu) oraz -- historia nieco makabryczna, bardziej pasująca chyba na mojego pierwszego bloga -- o maszynie do robienia wiatru, która odcięła głowę jednemu z członków ekipy...

"Dev.D" na:
IMDb
Wikipedii
Filmwebie

Brak komentarzy: