niedziela, 2 października 2011

Sherlock (2010- )



Ponieważ polskie BBC Entertainment właśnie dzisiaj zaczyna nadawać ten serial, a ja ostatnio stwierdziłam, ku swojemu wielkiemu zdziwieniu, że są jeszcze ludzie, którzy o nim nie słyszeli, postanowiłam napisać o nim parę słów.

Odpowiedzialni między innymi w dużej części za nowego "Doktora" Steven Moffat i Mark Gatiss wzięli się tym razem za ekranizację klasyka. Ale, żeby wyróżnić się na tle innych ekranizacji opowiadań o Sherlocku Holmesie, przenieśli je w czasy współczesne. Sherlock więc biegle posługuje się osiągnięciami techniki w rodzaju telefonów komórkowych i internetu, a doktor Watson, w ramach niewesołej refleksji na temat tego, jak mało ludzkość uczy się z historii, podobnie jak w oryginale jest weteranem z Afganistanu. Choć zdarzyło mi się czytać głosy krytyczne, to większość opinii -- o tej zmianie i serialu jako takim -- z jakimi się spotkałam, mieściły się w skali od przychylnych do zachwyconych. Osobiście jestem gdzieś w środku tej skali. Serial jest nieźle napisany, zrealizowany i zagrany, jest w nim też kilka ciekawych rozwiązań, a młody wiek i dekadenckie znudzenie zarówno głównego bohatera, jak i jego antagonisty, mają, zdaje się, mówić coś o kondycji współczesnego, ponowoczesnego świata. Z drugiej strony -- główny bohater jest wysoce wkurzający w swoim intelektualnym oderwaniu od reszty ludzkości, a jego dedukcje wielokrotnie mocno naciągane, ale z tego co pamiętam z lektury, w książkowym oryginale irytowało mnie dokładnie to samo, więc to chyba dobrze świadczy o tym serialu jako adaptacji. Był to zresztą powód, dla którego zarzuciłam czytanie książek o Holmesie i nie mam do nich zbyt wielkiego sentymentu, co może powinnam zaznaczyć w razie gdyby ktoś podejrzewał, że ma to wpływ na ocenę. Choć skądinąd wiem, że serial ten ma też fanów wśród miłośników książek Arthura Conana Doyle'a, więc chyba jednak nie ma.

Znajomi:
Ręka scenarzysty, Stevena Moffata, jest tu wyraźna: w pewien sposób ten Sherlock jest wersją jedenastego Doktora (nie tylko dlatego, bo obaj mają podobną figurę): szybko mówiącego bohatera, który intelektualnie zawsze jest o (co najmniej) jeden krok do przodu od innych, a ci inni mają problem z nadążeniem za nim. Nawiasem mówiąc, Matt Smith, zanim jeszcze został Doktorem, starał się o rolę doktora Watsona.

Główną rolę Sherlocka Holmesa gra nieznany mi wcześniej aktor o pięknym głosie, urodzie -- nazwijmy to -- ciekawej i nie mniej ciekawym nazwisku Benedict Cumberbatch. To znaczy widziałam go już wcześniej w "Spooks" (2x01), ale ma tam rolę tak epizodyczną, że bardzo łatwo go przeoczyć. W przyszłości zaś będzie go można zobaczyć, oprócz drugiej serii "Sherlocka", na przykład w napakowanym ciekawymi aktorami filmie "Tinker Tailor Soldier Spy", a także usłyszeć w "Hobbicie". Dużo lepiej był mi za to znany aktor grający Watsona: Martina Freemana widziałam już w wielu filmach, np. "Love Actually", "Autostopem przez galaktykę", bardziej ambitnie -- "Nightwatching" Petera Greenawaya, a na małym ekranie w "Black Books" (1x01). No i oczywiście zagra główną rolę w "Hobbicie".

Poza tymi dwoma panami mamy tu zaś na przykład Ruperta Gravesa jako Lestrade'a, Zoe Telford jako dziewczynę Watsona czy jednego z twórców, Marka Gatissa, jako Mycrofta. A w drugiej serii dodatkowo będzie można zobaczyć Larę Pulver (Izabella z "Robin Hooda", Erin Watts ze "Spooks") jako Irene Adler czy Russella Toveya (George z "Being Human", Alonso z "Doktora") jako nie wiem jeszcze, kogo.

"Sherlock" na:
IMDb
Wikipedii
Filmwebie

Oficjalna strona

16 komentarzy:

monika pisze...

no właśnie - to jak to jest z tym podobieństwem relacji Holmes-Watson i House-Wilson? według mnie większe podobieństwo było w filmie. w serialu widzimy akcję bardziej "oczami Watsona" (co skądinąd jest zgodne z książką!) i przez to widać że Watson ma też inne problemy i aspiracje niż troszczenie się o Holmesa, przede wszystkim decyduje się na uczestnictwo w zdarzeniach nie ze względu na samą osobę Holmesa tylko na swoje własne uzależnienie od adrenaliny

martencja pisze...

Ja tam nie zwróciłam szczególnie uwagi na podobieństwo relacji, ale może dlatego, bo "House'a" obejrzałam tylko trzy sezony i niewiele z relacji House-Wilson pamiętam, oprócz tego, że House grał Wilsonowi na nerwy, a mimo to Wilson miał dla House'a niespożyte pokłady cierpliwości. Bardziej mi się natomiast skojarzył Adyktowy Sherlock z House'em z charakteru, a konkretnie z tej ich obu pogardy dla ogółu ludzkości. Holmes RDJ-owy tego nie ma, wydaje mi się, chociaż to może nie być kwestią założenia scenariuszowego, tylko wykonania - RDJ chyba by po prostu nie umiał zagrać takiego chłodu. Jego Holmes wydaje się, owszem, dziwaczny, ale jakoś taki sympatyczniejszy.

A skoro już przy podobieństwach jesteśmy, "Sherlock" BBC bardzo mi się kojarzy z "Doktorem", szczególnie Jedenastym, ale to akurat jest zrozumiałe i bardzo mało zaskakujące.

M.

monika pisze...

Ta pogarda dla reszty ludzkości nie wzięła się z książkowego oryginału. Tam Holmes co prawda również uważał, że inni ludzie patrzą i nie widzą tego co oczywiste, ale o ile pamiętam, mówił to bardziej z pobłażliwością niż pogardą. I nie mówię tego, Marto, żeby Cię jeszcze podenerwować porównaniami do książki, które Cię nie interesują, tylko żeby zadać pytanie: dlaczego współcześni twórcy postanowili obdarzyć Holmesa tą cechą? Po prostu dlatego, że wzorowali się na Housie? Czy uważali że pogarda pasuje do inteligencji (niepokojące), albo że jest fajna (również niepokojące)?

martencja pisze...

Można nawet rozszerzyć pytanie o to, dlaczego obdarzono tą cechą House'a oraz, co nawet ciekawsze, dlaczego zyskał on taką popularność? Zaryzykuję teorię, że to dlatego, bo każdy chciałby tak czasami nie musieć się przejmować konwenansami i co inni sobie pomyślą, a jednocześnie nie zostać za to wyrzuconym z pracy ani nie ostać się całkiem samotnie. To pierwsze jest możliwe tylko wtedy, jeżeli jest się na tyle zdolnym i inteligentnym, że pracodawca nie może sobie pozwolić na zwolnienie, to drugie - jeżeli się ma przy boku takiego altruistyczno-masochistycznego Wilsona, który nie wiadomo skąd czerpie wciąż cierpliwość. Z Holmesem pewnie jest podobnie.

I szczerze mówiąc nie jestem do końca przekonana, że tego poczucia pogardy nie było w książkach, bo, jak napisałam w samej notce, wprawdzie niewiele z nich pamiętam, ale pamiętam, dlaczego zniechęciłam się do ich lektury: m.in. dlatego, bo wkurzała mnie postawa głównego bohatera. Ale może po prostu tak mi się uroiło;]

M.

Kolleander pisze...

Poniższy komentarz, zgodnie z zaleceniem, przenoszę prawie dosłownie z facebooka:)

Obejrzałam wczoraj pierwszy odcinek drugiej serii i powiem, że on się jakoś szczególnie nie różni od poprzednich Sherlocków. Efekciarstwo, jak już gdzieś wspomniałaś, jest tam na podobnym poziomie. Nie będę ściemniać - nie oglądam Sherlocka dlatego, że jest albo nie jest efekciarski i nie mam jakiś szczególnych oczekiwań pod tym względem... oglądam go ze względu na ciekawe postaci i relacje pomiędzy nimi. Tudzież po to, by obejrzeć wyczyny motion designerów, którzy mają duże pole do popisu, wkomponowując rozmaite napisy w obraz, grają nimi z przestrzenią itd. (wygląda to ładnie, ale jeszcze nie mam żadnego określonego stosunku, czy typo w takiej ilości działa na korzyść filmu czy nie... hehe, a powinnam być "za", poniekąd dla swojego własnego interesu;).

Podobało mi się, że poza zaciekłą szczerością w wypowiadaniu zawstydzających opinii o ludziach (zwłaszcza ich wadach), Sherlock okazał też szczątki ludzkich uczuć. To chyba mi się najbardziej spodobało z pierwszego odcinka drugiej serii.

Podsumuję więc - odcinek mi się podobał, oglądałam z przyjemnością. Kto wie, może to kwestia niezbyt wygórowanych oczekiwań, o których wyżej napisałam.

martencja pisze...

Ależ Olu, jakich ciekawych postaci?? Musiałam coś przeoczyć...;]

Możliwe, że moim problemem jest to, że od czasu pierwszego obejrzenia pierwszej serii: a) naczytałam się zbyt dużej ilości tekstów o tym, jak to Moffat umie pisać zakręcone scenariusze, ale zupełnie nie umie pisać postaci oraz jest seksistą; b) obejrzałam szóstą serię "Doktora", która była bardzo taka sobie i potwierdzała większość tego, co przeczytałam w związku z a; c) obejrzałam pierwszą serię "Sherlocka" jeszcze ze dwa razy, więc, już bez tego pierwszego "wow!", a bardziej ze zwracaniem uwagi na to, co tam się właściwie dzieje i znowu - z coraz większym zgadzam się z tym, co przeczytałam w związku z a. No i efekt jest taki, że zasiadam do oglądania już nieco uprzedzona, a środki i chwyty scenariuszowe stają się coraz bardziej transparentne, a ich transparentność przysłania za bardzo fabułę. Szczególnie, że zarówno sens fabuły, jak i charakterystyka postaci oraz ich rozwój, zostają podporządkowane efekciarstwu.

Moffatowską interpretację Irene Adler uważam za najzupełniej koszmarną. W relacjach Sherlock-Watson nie widzę jakiejś szczególnej przyjaźni, która wszak powinna być relacją symetryczną; ta, jak dla mnie, symetryczna nie jest. Dedukcje Sherlocka nadal są naciągane (z manicure, drogiego garnituru i paru kłaczków na tymże wydedukował, że gość pracuje w Buckingham Palace - no gratuluję analizatora DNA w oczach (no bo jak inaczej stwierdzić, że psów było trzy?)! Rozumiem, że Buckingham Palace to jedyne miejsce w całym wielkim Londynie, w którym jest bogato i są psy. Oraz że jest to domostwo na tyle kameralne, że ten sam człowiek zajmuje się ochroną/eskortowaniem gości oraz wyprowadzaniem królewskich psów na spacer). I tak dalej, i tak dalej...

Plusów tego odcinka, jak napisałem gdzie indziej, było niewiele: scena bożonarodzeniowa, pani Hudson (choć i tu nie odbyło się bez efekciarstwa), interakcje Sherlock-Mycroft. I głos Benedykta:)

M.

martencja pisze...

P.S. A co do wkomponowania napisów w obraz - jestem skłonna przyznać, że to akurat jest fajne rozwiązanie. Choć zapewne ma m.in. na celu odesłać widza do całej internetowej machiny promocyjnej, którą wokół serialu stworzono, np. bloga doktora Watsona czy strony Sherlocka.

M.

martencja pisze...

P.P.S. I za mało Lestrade'a! Dajcie mi więcej Lestrade'a i jego pięknych ocząt:)!

M.

martencja pisze...

Obejrzałam drugi odcinek ("The Hounds of Baskerville") i podobał mi się znacznie bardziej. Wreszcie normalna zagadka kryminalna, a nie jakiś wielgachny spisek, wreszcie bez (prawie) Moriarty'ego (chyba że w następnym odcinku się okaże, że on jednak pociągał za sznurki, a wtedy się rozczaruję), a nawet tym razem, wyjątkowo, efekciarstwo nie zagórowało nad fabułą i postaciami. Za to ładne zdjęcia, roztrzęsiony Sherlock (!!), Sherlock, który próbuje być miły (!!!)* i Russel Tovey, który zawsze mnie bawi, gdy wydobywa ten piskliwy głosik z takiego w sumie wcale niedrobnego ciała:) Swoją drogą to trochę ironiczne, że tutaj panicznie boi się wielkiego psa, skoro mi się kojarzy głównie z roli w "Being Human", gdzie gra... wilkołaka (przypomina mi to scenę z sezonu trzeciego tego serialu, w której główni bohaterowie - przypominam: wilkołak, wampir i duch - zostają nieźle przestraszeni przez dobijającą się do ich domu zombie, aż do czasu, jak wampir przytomnie nie zauważy: "Aren't we supposed to be the scary ones?";)).

Acha, i chciałam jeszcze powiedzieć, że podoba mi się płaszcz Sherlocka:)

* Szkoda, że pod koniec psuje to wrażenie...

M.

Kolleander pisze...

Bluźnisz!;P

Nie czytałam analiz Moffata, więc może dlatego nie znam jego chwytów. Tzn. coś tam widzę, ale nie umiem wyrazić... może m.in. chodzi o coś, co niektórzy nazywają "fanserwisem" - np. ciągłe stawianie Sherlocka i Watsona w sytuacjach, które mogłyby sugerować, że łączy ich szczególna więź, bardzo szczególna (nie wymyśliłam sobie tego, widziałam na własne oczy domysły fanek precyzowane na przeróżnych deviantartach; nie że szukam, koleżanki mi linkują^^'). Poza tym pokazuje się Sherlocka w prześcieradle, co skłania fanki do pisków. Też fanserwis. Dedukcja z kłaczków na garniturze - otóż i mnie to zdziwiło. Najgorsze, że akcja toczy się potwornie szybko. Mam czasem wrażenie, że oglądam jeden długi trailer. Pewnie dlatego trudno mi zrozumieć, o co właściwie chodzi...

To wszystko (no i jeszcze parę innych rzeczy) sprawia, że serial jest niepoważny, totalnie oderwany od rzeczywistości, ale jak już wspomniałam, nie spodziewam się po nim zbyt wiele. On właściwie (powiedzmy to sobie szczerze!;P) nie jest zbyt świetny. Ale jest zabawny, ma w miarę ładne zdjęcia i jest kryminalny. Dlatego go oglądam. Lubię sobie czasem popiszczeć;)

Irene Adler - może się osmieszę, ale musiałam sprawdzić, kto to (wow, była śpiewaczką niejakiej "Imperial Opera of Warsaw";]). A skoro nie wiedziałam, kto to, nie czułam się zawiedziona interpretacją!;)

ad P.S. WOW, nie wiedziałam, że te strony są rzeczywiście w sieci:D

ad P.P.S. Ha! Jak widać, postaci drugo- i trzecioplanowe tez mogą być powodami oglądania "Sherlocka"!;)

Odcinka drugiego drugiej serii jeszcze nie widziałam, ale czeka już na mnie:)

martencja pisze...

Hmm, wydawało mi się, że Irene Adler należy do minimum wiedzy o tym, kto to w ogóle jest Sherlock Holmes. Sama nie czytałam "Skandalu w Czechach", ale wiadomy był mi podstawowy fakt o tej postaci: jest to jedna z niewielu osób, które kiedykolwiek przechytrzyły Holmesa. Który tutaj został po prostu wymazany. Tak jak ja najchętniej wymazałabym z pamięci "Scandal in Belgravia", tak mnie ten odcinek zniesmaczył swoją bezsensownością oraz podręcznikowym wręcz seksizmem.

To, co nazywasz fanserwisem, to chyba mniej więcej to samo, a przynajmniej częściowo, co ja nazywam efekciarstwem. Nazwijmy to "logiką efekciarstwa" - jest to, śmiem twierdzić, zasada, która rządzi Moffatowskimi scenariuszami - na pewno nie logika fabularna i nie logika postaci. A zatem: dlaczego Sherlock chadza sobie w prześcieradle, a nie w szlafroku? Efekciarstwo. Dlaczego Sherlock nie ścisza telefonu nawet jak jedzie na supertajną misję w Pakistanie? Efekciarstwo. Dlaczego pani Hudson nadal udaje roztrzęsioną, gdy rozmawia z Watsonem, a przestaje dopiero wtedy, kiedy przychodzi Sherlock? Efekciarstwo. Dlaczego Sherlockowi nagle objawiają się same pytajniki zamiast zwykłych super-hiper wnikliwych dedukcji, jak zobaczył gołą babę? Efekciarstwo (to co, jak nie ma ubrania, to nie można nic wydedukować? A fryzura? Makijaż? Buty? Nie mówiąc już o tym, że brak ubrania sam w sobie to jest taki potężny statement, że i idiota by coś z tego wydedukował). Dlaczego w ogóle zamiast walki dwóch intelektów (przypominam - Irene Adler w oryginale przechytrzyła Holmesa) mamy zbijanie Sherlocka z tropu nagością i seksualnymi aluzjami? Efekciarstwo. I dlaczego w takim razie, skoro obiera się taki właśnie sposób zbijania go z tropu, jednocześnie w jednym i tym samym odcinku podkreśla się parokrotnie, że Sherlock jest aseksualny? Efekciarstwo (jego aseksualizm to nie element charakteryzacji bohatera, tylko pretekst, żeby móc rzucić parę onelinerów, od których będą piszczeć nastolatki). Dlaczego ciągle i wciąż pojawiają się domysły wszystkich dookoła, jakoby Sherlock i Watson byli parą? Efekciarstwo. O co chodziło z tym nieszczęsnym samolotem (nie)żywych trupów?? O efekciarstwo. Need I go on...? Mam wrażenie, że w ten sposób można by też odpowiedzieć na Twój zarzut, że fabuła toczy się zbyt wartko - gdyby zwolnić, widz zacząłby się zastanawiać nad (bez)sensownością fabuły...

Zaczynam dochodzić do wniosku, że jeżeli w dzisiejszym odcinku rzeczywiście, jak sugeruje jego tytuł, Sherlock zginie, to nie będzie mi jakoś szczególnie żal...

M.

martencja pisze...

No, trzeci odcinek obejrzany. I wreszcie dobry! Może dlatego, bo nie był napisany przez Moffata...

A Moffat z Gatissem tymczasem ogłosili, że będzie trzecia seria.

M.

Kolleander pisze...

No i obejrzałam!! Drugi odcinek drugiej serii był całkiem całkiem (niezły pomysł z tym drugiem powodującym przywidzenia, choć oczywiście dość nieprawdopodobny), a trzeci mnie po prostu tak zauroczył, jak żaden wcześniej. Był spokojniejszy (jak na "Sherlocka";), dość dramatyczny i pokazał ludzką stronę Sherlocka. Aż się rozczuliłam, JA.

Nadal uważam, że patrzenie przez ekran (w tym przypadku pełni on funkcję ochronną;) na osoby tak nieczułe jak Szerloczek jest fascynujące:D Może on nie tyle nie ma uczuć, ile nie ma najmniejszego zamiaru ich okazywać! No bo chyba nie chcemy, żeby przytulał Watsona? :O Jest też opcja, że jak ponoć wielu geniuszy, nie potrafił rozróżniać uczuć u ludzi (podobnie, jak Sheldon Cooper;), więc też trudno wymagać, by potrafił nimi... hmmm... zarządzać.

Wiesz co, jestem chyba w nastroju trochę feministycznym, bo zaczynam żałować, że zmarnowali odcinek z Irene Adler. Mimo że jestem osobą nie ogarniającą wiedzy o znanych postaciach literackich;)

Ostatnio w chwilach, kiedy renderują mi się filmy w robocie, próbuję czytać którąś część Sherlocka Holmesa w oryginale. Jego dedukcja wygląda mi dość nieprawdopodobnie - tak jak w serialu (o ile mogę zaufać mojej znajomości angielskiego). I trochę męcząca ta książka - Watson ciągle nawija, jaki to jego drogi przyjaciel jest nadzwyczaj cudowny i jak to on by zauważył tak bardzo tak samo, gdyby był Sherlockiem, bo przecież też ma oczy.

I jeszcze co do płaszcza Sherlocka: http://fuckyeahsherlock.tumblr.com/post/17520274499/myword :)

Anonimowy pisze...

Melduję się :) Obejrzałam i wrzucę parę uwag;) "Niestety":) podobało mi się właściwie wszystko, co bardzo mnie zaskoczyło, gdyż jestem fanką Sherlocka, czytałam sporą część opowiadań i nie potrafiłam sobie wyobrazić wersji "współczesnej":) A tu: zaskoczenie:) Bardzo podobał mi się sam Sherlock, tzn. obsadzenie tego właśnie aktora w tej roli {btw. muszę się nim bardziej zainteresować, jest dość intrygujący], gadżety elektroniczne, IPody łorewer:) i pojawiające się na ekranie napisy. Podobała mi się Irene Adler (zrobienie z niej dominy pałętajacej się pod domu nago) przekroczyło moje oczekiwania w zakresie "puszczania oka" do widzów. Psychopatyczny Moriarty też mnie urzekł:) I sugestia, że Sherlock jednak posiada uczucia też mi się podobała:) Reasumując - z jednej strony wiernie, z drugiej - współcześnie. I choć mogę się zgodzić z częścią zarzutów Marty dot. efekciarstwa, to wydaje mi się to atutem - takie nawiązanie do dużej liczby współczesnych filmów - trochę seksu, trochę bajerów i jest dobrze;) Czekam na serię nr 3;)Madzia

martencja pisze...

Wiesz, nie jestem jakoś szczególnie zdziwiona, bo mi się też za pierwszym obejrzeniem pierwszej serii "Sherlock" podobał. Ale potem obejrzałam ją po raz drugi. I to był błąd - bo zaczęłam dostrzegać, jak bezsensowne są te fabuły i jak wiele rzeczy dzieje się w nich tylko i wyłącznie dla efektu.

No a potem nadszedł ten strasznie koszmarny oraz koszmarnie straszny "Skandal w Belgravii". Który nie dość, że miał jeszcze bardziej bezsensowną fabułę niż inne odcinki (no ale to już kwestia gustu - nie każdy musi koniecznie lubić fabuły, które się trzymają kupy), ale też (i nad tym dużo trudniej jest mi przejść do porządku dziennego, bo to już jest szkodliwe społecznie) sprawia wrażenie, jakby Moffat pisząc go wziął podręcznik pt. "Jak być seksistą" i odhaczał po kolei punkt po punkcie. Na czele z punktami "męski intelekt bierze górę nad kobiecymi emocjami" oraz "damsel in distress, która musi zostać uratowana przez swojego, kurde, rycerza". To prawdziwa sztuka napisać w XXI wieku postać w sposób dużo bardziej mizoginistyczny niż jej XIX-wieczny oryginał. Brawo!

Jak wspominałam w innym miejscu, w rozbudowane argumenty się wdawać nie chcę, bo nie za bardzo mam ochotę wracać pamięcią do tych fabuł. Odsyłam więc do mądrzejszych i wnikliwszych ode mnie, którzy poruszają nie tylko wspomniane przeze mnie problemy, ale też inne, które w "dziełach" Stevena Moffata występują (np. rasizm czy cała puszka Pandory związana z orientacjami seksualnymi): można sobie poczytać na tym blogu, szczególnie w dziale "Sherlock".

M.

Anonimowy pisze...

Hej:) Dzięki za linka:) Przeczytam, jak tylko strona znów ruszy:) W dyskusję nad "Scandal in Belgravia" faktycznie nie ma sensu się wdawać, z powodów opisanych w innym miejscu:) Żadna z nas drugiej nie przekona (zresztą po co?:)), a męczyć Cię tymi traumatycznymi przeżyciami nie mam zamiaru:) Ad bezsensowności fabuł-możliwe, że przy "drugim razie" również mnie to uderzy, ale chyba mnie to nie powstrzyma przed powtórnym obejrzeniem:) Zagłębiłam się nieco w powyższą dyskusję i interesujące wydało mi się nawiązanie do House'a i Wasze refleksje dot. inteligencji i poczucia wyższości:). I tu chyba tkwi problem - ja uwielbiam postać House,a, stąd taki własnie Sherlock podoba mi się bardziej niż ten z RDJ, choć przyznać muszę, że RDJ był przystojniejszy;). I taka smutna refleksja ad.: "...pogarda pasuje do inteligencji (niepokojące)"- niestety z moich osobistych przeżyć wynika, ze często idą w parze..(tzn. spotkałam w swoim życiu sporo osób bardzo inteligentnych, a do tego bardzo zarozumiałych...). Smutne to, lecz prawdziwe:]
Pozdrawiam:) Magda
PSWiem, ze to nie nalezy do tematu, ale kupiłam Atlas Chmur;) Zobaczymy, jak się ma do filmu:p Ach, ta kolejność...