czwartek, 15 grudnia 2011

Arn Tempelriddaren (2007) & Riket vid vägens slut (2008)





Filmowcy jakoś upodobali sobie wiek XII i w porównaniu do otaczających go wieków jest stosunkowo często reprezentowany, również na niniejszym blogu. U angielskich filmowców jest to nawet zrozumiałe: wszak to u nich czasy Anarchii, Ryszarda Lwie Serce, Robin Hooda. Jednak w ramach kolejnych prób przełamania anglosaskiego monopolu sięgam dziś po pozycję z innej części Europy -- ze Szwecji -- a również dziejącą się w tym samym czasie. Nie znaczy to bynajmniej, że w Szwecji był to okres nieciekawy: przez długie lata trwały walki o władzę między rodami Swerkerydów i Erykidów (na których ostatecznie skorzysta ród trzeci -- Folkungów), odchodziły powoli porządki z czasów wikińskich i wyłaniała się Szwecja jako europejski kraj. Z tym, że w przypadku Szwecji mamy na temat tych czasów dużo mniej pewnych informacji niż na Wyspach Brytyjskich, stąd twórcy literatury i filmu mogą popuścić wodze fantazji i wprowadzić nowe postaci i motywy (nie, żeby Brytyjczycy tego nie robili...). Na przykład postać Arna Magnussona, młodego człowieka z rodu Folkungów, przyjaciela i krewnego królów i najwyższych możnych, który zostaje krzyżowcem i Templariuszem w Ziemi Świętej, a po powrocie do ojczyzny przyczynia się do ustanowienia w końcu porządku w państwie i skopania tyłka Duńczykom, odwiecznemu arcywrogowi Szwedów.

Arna Magnussona wymyślił szwedzki pisarz Jan Guillou, który zasłynął głównie powieściami szpiegowskimi i książką "Zło" -- wiele z nich zostało zekranizowanych ("Zło" było nominowane do Oscara). Zekranizowana została także trylogia o Arnie* -- w formie dwóch filmów, z których pierwszy był nawet wyświetlany w Polsce, pod wyjątkowo paskudnym tytułem. Rzecz to nieźle zrealizowana, ładnie sfilmowana, wyprodukowana w międzynarodowej koprodukcji, dzięki czemu dysponująca sporym budżetem, pozwalającym między innymi na kręcenie w Maroku i rozmach, który ostatnio zwykło się nazywać z amerykańska epickim (choć to określenie w gruncie rzeczy idiotyczne...). Całkiem też nieźle scenarzyści poradzili sobie ze skoncentrowaniem wielowątkowej, rozbudowanej fabuły książkowego oryginału, udała im się nawet trudna sztuka przedstawienia bohatera, który jest niemal pozbawiony wad, a mimo to nie drażni, oraz relacji między dwójką głównych bohaterów, która jest relacją romantyczną, a mimo to nie wywołuje u mnie ziewania. Ach, jak by się chciało, żeby polscy filmowcy umieli tworzyć superprodukcje takiej jakości!

Mimo wszystko dodać gwoli ścisłości muszę, że wolę książki.

* Trylogia, składająca się z książek "Vägen till Jerusalem" (Droga do Jerozolimy), "Tempelriddaren" (Templariusz) i "Riket vid vägens slut" (Królestwo na końcu drogi), ma również sequel pt. "Arvet efter Arn" (Dziedzictwo Arna). Co właściwie czyni cały cykl tetralogią, ale czwarta część dzieje się już po śmierci Arna Magnussona, a jej bohaterem jest Birger jarl, postać historyczna, mąż stanu, któremu przypisywane jest między innymi założenie Sztokholmu. Guillou uczynił z niego wnuka Arna.

Znajomi:
Nawet jeśli ktoś nie orientuje się w szwedzkiej kinematografii, może zobaczyć tu znajome twarze. Na przykład występującego chyba w co drugim szwedzkim filmie, a już z pewnością prawie każdym dystrybuowanym w Polsce, z trylogią Millenium na czele, Mikaela Nyqvista. Albo Stellana Skarsgårda, bo on grywa dość często i w hollywoodzkich filmach, np. w "Piratach z Karaibów", "Mamma Mia!" (a ostatnio karierę zaczyna tam też jeden z jego synów, Alexander). Dwaj inni synowie, Gustaf i Bill, również grają w filmach o Arnie (Gustaf także np. w "Źle"). Ale są tu też nieszwedzcy aktorzy -- o grającym wielkiego mistrza Templariuszy Stevenie Waddingtonie już wspominałam przy okazji "Robin Hooda". A poza tym można tu zobaczyć Vincenta Péreza w roli brata Guilberta -- który obsadzony jest niby zgodnie z narodowością, ale z jakichś przyczyn mówi po angielsku. Tak samo zresztą, jak i reszta występujących w tym filmie Franków, Saracenów i innych grup etnicznych. Oczywiście, można argumentować, że angielski jest współczesnym odpowiednikiem lingua franca, a gdyby aktorzy mieli mówić po francusku, to też niewiele by miało wspólnego z ówcześnie mówionym językiem (a łacina to już w ogóle byłaby niepraktyczna). Ale z drugiej strony dzisiejsza szwedczyzna (jak również duńszczyzna oraz norweżczyzna (piękne słowa!)), którą mówią bohaterowie, gdy rzecz dzieje się w Szwecji, też niewiele ma wspólnego ze szwedczyzną (duńszczyzną, norweżczyzną -- abstrahując już od tego, że nie były to jeszcze wtedy wyraźnie oddzielne języki) dwunastowieczną. No i po co było zatrudniać Francuza?

"Arn Tempelriddaren" na:
IMDb
Wikipedii
Filmwebie

"Riket vid vägens slut" na:
IMDb
Wikipedii
Filmwebie

Oficjalna strona filmów

Brak komentarzy: