niedziela, 31 lipca 2011

Torchwood (2006- )



Jedną z ciekawszych postaci, jakie pojawiły się w pierwszym sezonie "Doktora" po wznowieniu, był bez wątpienia kapitan Jack Harkness. Doktor i jego towarzyszka Rose spotkali go po raz pierwszy w odcinku "The Empty Child", w którym trafili do Londynu czasów Bitwy o Anglię - był on wówczas podróżnikiem w czasie rodem z LI wieku, drobnym oszustem, który przejął tożsamość poległego w akcji pilota. Jednak spotkanie z Doktorem zmienia jego życie: porzuca oszustwa i przez jakiś czas podróżuje z nim przeżywając różne przygody, a także zupełnie nie po brytyjsku błyskając nieskazitelnie białymi zębami oraz - co jest jednym z najważniejszych elementów charakterystyki tej postaci - podrywając wszystkich i wszystko. Drugim, równie ważnym elementem jest to, że, w wyniku splotu różnych okoliczności, które nastąpiły pod koniec pierwszego sezonu, jest on nieśmiertelny. Kapitan Jack musiał zyskać dużą popularność wśród brytyjskiej widowni (szczerze mówiąc nie bardzo się dziwię), skoro BBC zdecydowało się poświęcić mu oddzielny serial, inaczej mówiąc spin-off. Tym serialem jest właśnie "Torchwood".

Oryginalnie słowa tego używali producenci "Doktora" przy kręceniu pierwszej zreaktywowanej serii, dla utrzymania produkcji w tajemnicy (słowo "torchwood" jest anagramem słów "doctor who"). W samym serialu zaś wspomniane jest po raz pierwszy pod koniec pierwszej serii. Dopiero jednak w serii drugiej, w odcinku "Tooth and Claw", dowiadujemy się, czym jest Torchwood: tajnym instytutem założonym przez królową Wiktorię po jej spotkaniu z Doktorem, którego celem miało być badanie i bronienie się przed przybyszami spoza Ziemi (królowa nie polubiła Doktora, oj nie).

Serial "Torchwood" dzieje się zaś współcześnie w walijskim Cardiff i zaczyna się, gdy policjantka Gwen Cooper dołącza do tamtejszego oddziału instytutu Torchwood, na którego czele stoi nasz ulubieniec, kapitan Jack. Przez resztę serialu Gwen, Jack i reszta ekipy zajmować się będą walką z mniej lub bardziej groźnymi obcymi. A także sypianiem ze sobą nawzajem, innymi ludźmi, a okazjonalnie także z co bardziej humanoidalnymi obcymi. Bo chociaż "Torchwood" jest spin-offem "Doktora" i od czasu do czasu wymienia się z nim postaciami, to zdecydowanie jest serialem dla starszego niż oryginał widza. Natomiast jeżeliby chcieć odnieść oba seriale do siebie chronologicznie, to pierwsza seria "Torchwood" zaczyna się kiedyś po finale drugiej serii "Doktora" (kiedy to zostaje zniszczony Torchwood One, czyli londyński oddział instytutu), a kończy tuż przed początkiem odcinka "Doktora" pt. "Utopia". O dalszych seriach natomiast niewiele mogę powiedzieć, ponieważ ich nie oglądałam. Prawda jest taka, że mimo obiecujących założeń serial ten niezupełnie mnie wciągnął. To, co działa w "Doktorze", bo jest podane z dużym humorem i w wersji dla młodzieży, ujęte na poważnie po prostu nie przekonuje. Przynajmniej mnie. Dlatego z drugiej serii obejrzałam tylko początek, odcinki z Marthą Jones (postać z "Doktora", pojawiająca się tu na jakiś czas gościnnie) i koniec. Trzeciej serii zaś nie ruszałam wcale - sami twórcy zresztą do tego czasu najwyraźniej stracili wiarę w przedsięwzięcie, bo seria ta miała zaledwie pięć odcinków (zresztą, co można zrobić po tym, jak [spoiler]wybiło się większość głównych postaci[/spoiler]?), w czwartej natomiast, właśnie nadawanej, intensywnie palce maczali Amerykanie, co widać już w samym zwiastunie.

Podsumowując - serial głównie dla najbardziej zagorzałych fanów kapitana Jacka.

Znajomi:
Oczywiście spotykamy tu głównie aktorów z "Doktora", grających na ogół te same postaci - choć nie zawsze: np. taka Eve Myles pojawiła się w "Doktorze" raz jako swoja postać torchwoodowa (Gwen), a innym razem, dużo wcześniej ("The Unquiet Dead") w zupełnie innej roli. Z aktorów niedoktorowych że wspomnę jedynie Indirę Varmę, która wystąpiła na przykład w dwóch odcinkach "Hustle" (6x01 i 6x06), czy chociażby w inspirowanym równie silnie Bollywoodem co Jane Austen filmie "Bride and Prejudice" (a także w serialu "Rzym").

"Torchwood" na:
IMDb
Wikipedii
Filmwebie
Oficjalna strona

Pierwsza część na YT

Parodia:)

czwartek, 28 lipca 2011

Neverwhere (1996)

Filmy i seriale będące adaptacjami powieści to nic szczególnego. Większą rzadkością jest przypadek przeciwny, z którym to właśnie mamy do czynienia przy okazji "Neverwhere". Neil Gaiman napisał tę historię najpierw jako scenariusz serialu dla BBC, dopiero potem przerobił ją na powieść, w której zawarł pomysły, których, ze względu na budżet telewizyjnej produkcji, nie mógł uwzględnić w serialu.

"Neverwhere" opowiada o Richardzie Mayhew, londyńczyku (choć rodem ze Szkocji), który pewnego dnia pomaga napotkanej na ulicy dziewczynie i za jej sprawą zostaje wciągnięty do tajemniczego świata Londynu Pod (jej, ludzie, naprawdę tak to się po polsku nazywa...?), gdzie spotyka masę ekscentrycznych postaci i przeżywa różne przygody, których nie będę tu wymieniać czy streszczać, chociażby dlatego, bo uważam, że wyrażona w jakimkolwiek innym języku niż angielski historia ta traci jakąś połowę swojego sensu...

London Below to według mnie jeden z najfantastyczniejszych spośród fantastycznych wymysłów Gaimana. Świat wysnuty z i wpleciony w tkankę realnego, istniejącego miasta, jego alternatywna wersja - albo uzupełnienie. Części i dzielnice Londynu, szczególnie nazwane od nich przystanki metra, ożywają: w Blackfriars rzeczywiście żyją mnisi, Hammersmith rzeczywiście jest kowalem, Earl's Court - dworem earla, a Angel - aniołem. Bo też właśnie londyńskie metro i ogółem wszystko, co znajduje się pod powierzchnią miasta, gra tu szczególną rolę i staje się podstawą stworzonej przez Gaimana miejskiej mitologii. Zdaję sobie sprawę, że w zasadzie jest to historia o ludziach bezdomnych i wyrzuconych poza margines społeczeństwa, która to świadomość czyni ten świat raczej ponurym - ale jeżeli go rozpatrywać samego w sobie, tylko jako świat fantastyczny (coś jak rozpatrywanie Narni z pominięciem chrześcijańskich odniesień:)), wizja ta wydaje mi się fascynująca. Być może dlatego, że jestem mieszczuchem z krwi i kości, a postrzeganie miasta jako żywego, rozwijającego się środowiska jest mi bliskie - choć w mieście tak dużym jak Londyn nigdy nie mieszkałam. Autorzy fantasy natomiast na ogół jednak wolą budować swoje fantastyczne światy w dziczach i głuszach*.

Napisawszy to wszystko, muszę jednak dodać, że od serialu dużo bardziej podobała mi się powieść, chyba właśnie z tego powodu, dla którego Gaiman postanowił ją napisać: techniczne i finansowe możliwości telewizji nałożyły na twórców ograniczenia, które pisarza nie obowiązują - a już na pewno nie pisarza tej klasy. Opowieść w serialu jest spłaszczona i przycięta do kształtów i rozmiarów, na jakie telewizja połowy lat 90. pozwalała.

Znajomi:
Właściwie to warto wspomnieć jedynie Tamsin Greig...

"Neverwhere" na:
IMDb
Wikipedii
Filmwebie

Na YT ciężko znaleźć cokolwiek, nawet zwiastuna mi się nie udało wypatrzyć - jedynie kilka fragmentów wstawionych tam przez samo BBC.

* Ankh-Morpork Pratchetta uznać można za drugi wyjątek od tej reguły.

poniedziałek, 25 lipca 2011

Dylan Moran



Niniejszy post dedykowany jest wszystkim Czytaczom, którym skończyły się odcinki "Black Books", dla złagodzenia objawów odstawienniczych. Zajmiemy się w nim bowiem jednym z twórców tego serialu i odtwórcą głównej roli: Dylanem Moranem. Głównym zawodowym zajęciem tego rozczochranego Irlandczyka jest uprawianie stand-upu. Jego sceniczna persona podobna jest właściwie do bohatera "Black Books", Bernarda Blacka: na scenie pali papierosy, pije wino (a właściwie moczy usta - uważny obserwator zauważy, że przez cały szoł z kieliszka nic nie ubywa) oraz wylewa żółć na wszystkich i wszystko:













Z tym, że wszystko to byłoby śmieszniejsze, gdyby niektórych żartów - część z których wywodzi się jeszcze z bardzo dawnych czasów, zanim fryzura Morana wymknęła się spod kontroli i zanim dorobił się tego przerażającego nikotynowego kaszlu - nie powtarzał w kolejnych programach. A te kolejne programy to:

"Monster"
"Like, Totally"
"What It Is"

Z których ostatni miałam okazję kiedyś obejrzeć na żywo, ale pożałowałam trzystu koron...* Na szczęście wszystko to można zobaczyć w Internecie, jak widać pod powyższymi linkami - choć zdaję sobie sprawę, że to oczywiście ZUPEŁNIE nie to samo. Ech, moja strata...

Jeżeli zaś chodzi o działalność filmowo-telewizyjną Morana (poza "Black Books", rzecz jasna), zajmę się nią kiedyś indziej. Cierpliwości!

* Eddie Izzard był za dwa razy tyle. A John Cleese za coś koło tysiąca.

sobota, 23 lipca 2011

The Thin Man (1934)



Zmieniamy zupełnie klimat: przenosimy się osiemdziesiąt lat wstecz i na drugą stronę Atlantyku. Czyż powyższy zwiastun nie jest ujmujący? Trzy minuty i absolutny brak narracji pana o niezwykle głębokim głosie! Na dodatek jaki postmodernistyczny - główny bohater reklamowanego filmu rozmawia tu na temat jego akcji z bohaterem innego filmu (Philo Vance'em), granym przez tego samego aktora!

Bohaterami "The Thin Man" jest małżeństwo Nicka i Nory Charlesów. On jest byłym policyjnym detektywem, co chwila natykającym się na ludzi, których posłał kiedyś za kratki (co ciekawe, na ogół nie mają mu oni tego wcale za złe), ona - dziedziczką wielkiej fortuny. Stąd ciągłe docinki Nory pod adresem Nicka, że zna samych czarujących ludzi i Nicka pod adresem Nory, że ożenił się z nią tylko dla jej pieniędzy. Jest to zresztą kapitalna para i można bez przesady powiedzieć, że to ich relacja napędza film (nigdy zresztą nie oglądam ani nie czytam kryminałów dla samych zagadek kryminalnych): przerzucają się dowcipnymi dialogami, uwielbiają wypić (a mimo to ona zawsze wygląda nienagannie, a on jest w stanie prowadzić samochód...) i - choć twierdzą, że chcą odpoczynku i świętego spokoju - tak naprawdę pragną urozmaicenia i rozrywki. Tych właśnie dostarcza im rozwiązywanie zagadek kryminalnych: bo chociaż Nick uparcie utrzymuje, że po ślubie przeszedł na emeryturę, jakoś tak się zdarza, że trup ściele się w otoczeniu naszej pary nad wyraz gęsto...

Film był nominowany do Oscara w kilku kategoriach i odniósł taki sukces, że do roku 1947 nakręcono pięć sequeli: "After the Thin Man", "Another Thin Man", "Shadow of the Thin Man", "The Thin Man Goes Home" i "Song of the Thin Man". Nie wszystkie trzymają równie wysoki poziom, ale są zabawne i jest w nich staroświecka elegancja, zabójcze kapelusze pań, nieprawdopodobnie równe przedziałki panów, irytujący pies, a także nonszalanckie podejście do miejsca przestępstwa, które może być szokiem dla widzów, którzy naoglądali się tych wszystkich CSI-ów... Podobno planowany jest remake "The Thin Man" z Johnny'ym Deppem w głównej roli, ale jakoś nie wydaje mi się, żeby współczesny film był w stanie oddać klimat oryginału.

Znajomi:
W tym okresie historii filmu nie mam znajomych. Może z wyjątkiem Jamesa Stewarta, który gra w drugim filmie z serii (i wygląda tam strasznie młodo!). Nie znaczy to jednak, że brak tu gwiazd - grający główne role William Powell i Myrna Loy byli w swoim czasie znanymi gwiazdami filmowymi i parą tak popularną, że zagrali razem aż w czternastu filmach.

środa, 20 lipca 2011

A Bit of Fry and Laurie (1989-1995)


Długo, długo zanim wymyślono doktora House'a i nastolatki zaczęły piszczeć na widok Hugh Laurie'ego, w brytyjskim filmie i telewizji zajmował się on, wraz z przyjacielem Stephenem Fry'em, działalnością komediową. Panowie poznali się w Cambridge, gdzie zajmowali się, oprócz, jak się domyślam, nauki, występowaniem w Cambridge Footlights. Footlights (jak i cała reszta tego posta, właściwie...) to żywy przykład na prawdziwość złotej myśli wygłoszonej niegdyś przez moją Mamę: "Dobrze zadawać się z inteligentnymi ludźmi - zawsze coś głupiego wymyślą". To amatorski teatr studentów Cambridge, w którym pierwsze kroki stawiało wielu brytyjskich aktorów i komików, między innymi występująca wówczas razem z Fry'em i Laurie'em Emma Thompson, a w innych latach także na przykład dwóch z Monty Pythonów - John Cleese i Eric Idle - czy pisarz Douglas Adams.

Po Footlights działalność komediowa dwóch panów to między innymi granie w "Czarnej Żmii" (który to serial, zakładam, każdy zna i nie muszę go polecać - a jeżeli nie zna, to w tej chwili lecieć nadrabiać zaległości!!) czy "Jeeves and Wooster", a także program "A Bit of Fry and Laurie". Nie ma w nim jakiejś konkretnej fabuły - jest to seria skeczów i zabawnych piosenek, więc nie ma potrzeby oglądania odcinków po kolei (choć pomaga to śledzić perypetie niektórych powracających bohaterów, na przykład menedżerów Johna i Petera). Gdy ja zabrałam się za oglądanie pierwszy raz, zaczęłam od tego skeczu:


No a potem poszło - od linku do linku, i tak ani się obejrzałam, jak zeszła cała noc. Humor, elokwencja Fry'a, piosenki Laurie'ego, inteligencja i charme obu panów - no palce lizać, po prostu! Na dowód podaję poniżej jeszcze parę przykładów. Ale! Oglądacie, drodzy Czytacze, na własną odpowiedzialność. Nie bez powodu opisałam, jak pierwszy (noo, jeżeli chcieć być bardzo dokładnym, to chyba drugi właściwie, o ile mnie pamięć nie myli) kontakt z tym programem skończył się dla mnie - los ten możecie podzielić i Wy, jeżeli nie wykażecie wystarczającego hartu ducha i silnej woli. You have been warned!






Na dodatek, mimo upływu dwudziestu lat, niektóre skecze okazują się być zadziwiająco aktualne...

Znajomi:

No wiadomo.

"A Bit of Fry and Laurie" na:
IMDb
Wikipedii
Filmwebie
Oficjalna strona

A jakby ktoś chciał oglądać po kolei - proszę bardzo.

wtorek, 19 lipca 2011

Lost in Austen (2008)



Po obejrzeniu tylu ekranizacji powieści Jane Austen jak najbardziej na miejscu będzie obejrzenie serialu o dziewczynie, która ucieka od szarości codziennego życia i nieciekawego chłopaka do książek o dumie, rozważności, uprzedzeniu i romantyzmie. Pewnego dnia Amanda, bo tak bohaterka ta ma na imię, odkrywa w swojej łazience przejście do świata ulubionej powieści swojej ulubionej autorki, co umożliwia jej ucieczkę całkiem realną, choć nieco wymuszoną (drzwi zamykają się za nią na amen, jednocześnie zostawiając w naszych czasach Elżbietę Bennet). Założenie fabularne przypomina więc nieco to z polskiej powieści "Małgosia contra Małgosia" Ewy Nowackiej, z tą tylko różnicą, że Amanda trafia do świata podwójnie fikcyjnego (powieść w serialu), w przeciwieństwie do bohaterki Nowackiej zastanych spraw nie naprawia, a pieprzy, a ze swoich przygód nie wyciąga absolutnie żadnej lekcji. Jako widzowie oczekiwalibyśmy również, że teoretycznie Amanda powinna mieć nad Małgosią tę przewagę, że będąc fanką Austen będzie się choć z grubsza orientować w czasach, w które trafiła i panującej w nich obyczajowości - nic takiego jednak nie widać na ekranie.

Z łatwością jestem sobie w stanie wyobrazić fana Austen, który uzna ten serial za zarzynanie powieści i jej bohaterów. Sama nie posunę się aż tak daleko - nie przeszkadza mi takie "przepisywanie" bohaterów, jakie tu spotkało np. Wickhama czy Karolinę Bingley (to ostatnie jest nawet zabawne), a do pewnego stopnia także oboje państwa Bennet. Tylko fajnie by było, gdyby ono jeszcze czemuś służyło... Można było z tego serialu zrobić całkiem ciekawą opowieść o tym, jak idealistyczne wyobrażenia konfrontują się z realiami epoki - podziałami społecznymi, sztywnymi konwenansami, ubezwłasnowolnieniem kobiet i tego typu, najwyraźniej nieistotnymi z punktu widzenia twórców, sprawami. Miejscami nawet jest to zasygnalizowane (np. wątek Elżbiety, która, podobnie jak jejmościanka Małgorzata u Nowackiej, najwyraźniej dużo lepiej sobie radzi we współczesnym świecie niż główne bohaterki w przeszłości, lub grożący przez chwilę popadnięciem w alkoholizm Bingley), ale na tyle subtelnie, że trzeba wysiłku, żeby to zauważyć. No bo i najwyraźniej ambicją twórców nie było powiedzenie czegoś nowego, a wpisanie się w popkulturowe normy, które nakazują, żeby główna bohaterka zawsze dostała dziedzica Pemberley, jakkolwiek nieinteresujący by oboje w danej wersji nie byli i jak bardzo od czapy wydawała się ich miłość.

No właśnie - i tu na miejscu będzie mała dygresja. Jest prawdą powszechnie znaną, że komedie romantyczne i pokrewne gatunki celowo czynią swoimi bohaterkami dziewczyny niczym się niewyróżniające - inteligencją, osobowością, urodą - żeby każda przeciętna, również niczym się niewyróżniająca widzka bądź (rzadziej) czytelniczka mogła się z nią utożsamić, a ze szczęśliwego zakończenia wyciągnąć pocieszające dla siebie wnioski. Wariacje na temat "Dumy i uprzedzenia" są na tę tendencję szczególnie narażone - wszak czy idea przystojnego, szlachetnego i bogatego mężczyzny, który nie tylko zwraca na bohaterkę uwagę wbrew różnym niesprzyjającym okolicznościom, ale też obdarza ją uczuciem tak wielkim, że nie zniechęca się po początkowym odrzuceniu, a nawet dla niej postanawia się zmienić, nie przemawia do serca wielu kobiet? Kłopot w tym, że tak często zapomina się o drugiej stronie równania. Tej mianowicie, że Elżbieta Bennet nie była przecież kobietą przeciętną. Przeciwnie, Darcy zwrócił na nią uwagę, ponieważ wyróżniała się silną osobowością i wysoką inteligencją. Bez tej właśnie drugiej strony otrzymujemy opowieści o niezbyt mądrych i niezbyt ciekawych dziewczętach lub kobietach, za którymi z niewyjaśnionych psychologicznie i socjologicznie przyczyn szaleją inteligentni mężczyźni, w sposób obraźliwy dla inteligencji wszystkich odbiorców oprócz tych identyfikujących się z bohaterką i tak jak ona marzących o amancie, który na ich najmniejsze skinienie nie zawaha się wskoczyć w białej koszuli do sadzawki (przykładem chociażby historia Bridget Jones - w książce bardziej niż w filmie).

To wszystko ma miejsce i tutaj (łącznie z sadzawką). A raczej miałoby, gdyby nie to, że powracające pytanie "co on w niej widzi?" zostaje złagodzone przez symetryczne pytanie o to, co ona widzi w nim! Darcy'emu w tej wersji pozostawiono bowiem wszystkie wady oryginału, natomiast żadnej z zalet. Zaprawdę, dziwna to wersja "Dumy i uprzedzenia", w której z taką łatwością Darcy zostaje przyćmiony przez... Wickhama. Wickham zresztą [spoiler]w wyniku nieoczekiwanego zwrotu akcji okazuje się tutaj pozytywnym bohaterem, wręcz bardziej bohaterskim niż Darcy[/spoiler]*. Do końca pozostaje też od Darcy'ego ciekawszy.

Czy zatem polecam? Można obejrzeć, jeśli ktoś akurat ma za dużo czasu i niezbyt nabożny stosunek do oryginału. Miejscami bywa to nawet zabawne, więc można potraktować jako czystą rozrywkę, bez zachwytów (chyba że nad Wickhamem;)).

Znajomi:
Przede wszystkim Alex Kingston, czyli River Song z "Doktora"! Nie jest to zresztą jedyna doktorowa aktorka tutaj - zaczynam się zastanawiać czy istnieje jakikolwiek współczesny brytyjski serial, w którym nie grałby ktokolwiek, kto kiedyś pojawił się u boku ostatniego z Władców Czasu...? A na przykład taka Christina Cole, która tutaj występuje w roli Karoliny Bingley, a w "Doktorze" pojawiła się w odcinku "The Shakespeare Code", grała też panią Elton w omawianej ostatnio ekranizacji "Emmy". Natomiast w roli Elżbiety Bennet zobaczyć tu można - niestety, na krótko - Gemmę Arterton.

"Lost in Austen" na:
IMDb
Wikipedii
Filmwebie

Pierwsza część na YT

* Zaznaczyć, żeby przeczytać.

poniedziałek, 18 lipca 2011

Trochę Jane Austen

Ekranizacje powieści Jane Austen (tak jak i inne filmy oraz seriale dziejące się w XIX wieku) oglądam głównie po to, żeby się pocieszyć, że z jakimikolwiek problemami bym się na co dzień nie borykała, oszczędzono mi przynajmniej nieszczęścia życia w tamtych czasach. Niniejszy post dedykowany jest wszystkim, którzy również potrzebują podobnej pociechy. Nowe telewizyjne adaptacje powieści Jane Austen traktuję tu zbiorczo, bo nie chce mi się każdej z nich omawiać oddzielnie, a i niekoniecznie wszystkie są tego warte.

Perswazje (2007)


Ładnie zrobione, fajny klimat i budowanie oczekiwania widza na to, kiedy główni bohaterowie w końcu będą mieli okazję się dogadać - tylko dlaczego twórcy włożyli tak wiele wysiłku w oszpecenie głównej bohaterki? Z jednej strony rozumiem, że Anna była szarą myszą, ale z drugiej - z tego, co pamiętam z powieści (ale może pamiętam źle) - była ona ładną kobietą, a i jej pozycja powinna była jej pozwalać dobrze się ubrać. I zakończenie mnie zniecierpliwiło, szczególnie przedłużany ponad miarę finałowy pocałunek (get on with it!!). W głównych rolach zobaczyć tu można znajomych: Sally Hawkins ("Happy Go Lucky") i Ruperta Penry-Jonesa (jeden ze szpiegów ze "Spooks"), poza tym gra tu też niejaki Tobias Menzies, człowiek o wyjątkowym zgryzie, którego kojarzyć można również ze "Spooks" (8x07 i 8x08), a poza tym na przykład z "Rzymu" HBO albo Bonda "Casino Royale".

"Perswazje" na:
IMDb
Wikipedii
Filmwebie

Pierwsza część na YT

Opactwo Northanger (2007)


Poprawne, tyle mogę powiedzieć. Ze znajomych jedynie Carey Mulligan - nominowana do Oscara za "An Education", wcześniej natomiast zagrała na przykład w jednym odcinku ("Blink") "Doktora".

"Opactwo Northanger" na:
IMDb
Wikipedii
Filmwebie

Pierwsza część na YT

Mansfield Park (2007)


Nie wiem, kto wymyślił, że Billie Piper, z jej wyjątkowo niedelikatną urodą, nadaje się na Austenowską heroinę, ale nie był to dobry pomysł. Już jakoś przebolałam, że zdominowała swoimi wielgachnymi zębami dwa sezony "Doktora", ale tu już mi było tych zębów po prostu za wiele! Na dodatek fryzjer na planie najwyraźniej notorycznie o niej zapominał. To mi, niestety, przysłoniło całkiem resztę tego filmu i niewiele więcej jestem w stanie na jego temat powiedzieć. Oprócz może tego, że w roli Toma Bertrama wystąpił tu niejaki James D'Arcy, który grał, też Toma zresztą, w filmie "Pan i władca - Na krańcu świata", który to film bardzo lubię i przy okazji polecam, skoro już jestem przy polecaniu.

"Mansfield Park" na:
IMDb
Wikipedii
Filmwebie

Pierwsza część na YT

Rozważna i romantyczna (2008)


Nic specjalnego - nawet mnie trochę znudziło, muszę przyznać. Choć może to nie wina serialu, a tego, że oglądałam go po obejrzeniu prawie wszystkich pozostałych adaptacji i miałam już przesyt... W każdym razie wersja Anga Lee bardziej mi się podoba. Ze znajomych zobaczymy tu chociażby Davida Morrisseya (kolejny, który grał w "Doktorze" - odcinek "The Next Doctor") albo Marka Gatissa, który w "Doktorze" nie tylko grał ("The Lazarus Experiment"), ale także pisał do niego scenariusze, podobnie zresztą jak do "Sherlocka", którego również wyprodukował i w którym też grał.

"Rozważna i romantyczna" na:
IMDb
Wikipedii
Filmwebie

A z YT niestety zdjęli.

Emma (2009)


Spodobała mi się ta adaptacja - chyba nawet bardziej, niż ta z Gwyneth Paltrow i Jeremy'ym Northamem, która do tej pory była moją ulubioną. I z pewnością najbardziej z omawianych tutaj. Ze względu na długość serialu twórcy pozwolić sobie mogli na rozbudowywanie wątków (a nawet, wydaje mi się, dopisywanie rzeczy, których w książce nie było): życia rodzinnego Izabelli i Jana Knightleyów czy wręcz patologicznego (to moja ocena, nie twórców) przywiązania Emmy do Highbury. Poza tym są tu ładne plenery, dekoracje i kostiumy, dowcip, atmosfera oraz nurtujące mnie przez pół serialu pytanie: ile kamizelek na raz nosi Frank Churchill?? Główne role grają Romola Garai i Jonny Lee Miller, a jeżeli chodzi o znajomych, to mamy tu między innymi Michaela Gambona i Tamsin Greig (Fran z "Black Books"!). Oraz niejakiego Blake'a Ritsona, który grał Edmunda Bertrama w opisanym powyżej filmie o zębach Billie Piper - co jest ciekawym zbiegiem okoliczności, zważywszy na to, że Jonny Lee Miller grał tę samą postać w wersji "Mansfield Parku" z 1999.

"Emma" na:
IMDb
Wikipedii
Filmwebie

Pierwsza część na YT

czwartek, 7 lipca 2011

Spooks (2002-2011)


 W ciągu tego samego pobytu w Wiedniu, również w wyniku nieuchronnego zatrzymywania się na BBC Prime, trafiłam też na inny serial, stworzony częściowo przez tych samych twórców co "Hustle", choć w tonie dużo poważniejszym. "Spooks" to serial o szpiegach (tytułowe "duchy" to potoczne określenie szpiegów właśnie), a konkretnie pracownikach MI5, czyli agencji dbającej o bezpieczeństwo wewnętrzne Wielkiej Brytanii. Nie od razu przekonał mnie ten serial do siebie i wtedy, za pierwszym podejściem, dość szybko porzuciłam go na rzecz "Hustle". A nawet jak do niego wróciłam po latach, oglądałam wyrywkami: najpierw pierwsze trzy sezony, potem kilka przypadkowych odcinków z sezonów siódmego i ósmego, sezon dziewiąty, a niedawno wróciłam do piątego, bo go nadawali na BBC Entertainment (ale niestety już przestali). Bo prawdę mówiąc oglądanie regularnie, tydzień po tygodniu, jak bohaterowie ratują Londyn, Wielką Brytanię, Europę, a czasami i świat, bo po co się ograniczać, przed niechybną zagładą z rąk kolejnej grupy terrorystycznej lub za sprawą kolejnego supertajnego spisku, zaczyna po pewnym czasie być nieco nużące. Oglądanie na wyrywki sprawdza się moim zdaniem lepiej - można sobie wtedy zobaczyć, jak z ratowaniem Zjednoczonego Królestwa radzą sobie nowi agenci. Bo rotacja bohaterów jest w tym serialu duża i nie obowiązuje tu zasada, że jak ktoś jest głównym bohaterem, to nic poważnego mu nie grozi - wprost przeciwnie, wielu pierwszo- i drugoplanowych bohaterów "Spooks" straciło życie lub też odeszło z serialu w innych okolicznościach.

W sumie jest to kawał niezłego serialu sensacyjnego, a nawet dającego widzowi do myślenia nad kilkoma kwestiami. Kwestia pierwsza: jak przedstawiona tu wizja ma się do rzeczywistości, np. jak często naprawdę jesteśmy o włos od katastrofy, w ostatniej chwili zażegnanej przez służby specjalne, nic o tym nie wiedząc (bo wszystkie te operacje są oczywiście ściśle tajne, a ich wykonawcy pozostają anonimowi), albo czy służby specjalne rzeczywiście mają takie ogromne możliwości techniczne (w tym - możliwości inwigilacji). Kwestia druga: jaki to BBC musi mieć budżet! Kwestia trzecia: jak by analogiczny serial wyglądał w Polsce... Mam dziwne podejrzenie, że pełne napięcia sceny akcji ustępowałyby w nim ilościowo pełnym weltschmerzu scenom alkoholowych popijaw (nie dlatego, bo podejrzewam polskie służby specjalne o pijaństwo, tylko taki jest polski język filmowy, niestety - nie będzie odkrywczym stwierdzenie, że trzymających poziom produkcji rozrywkowych jest w naszym kraju jak na lekarstwo. Musi być albo "głęboko", albo infantylnie). Kwestia czwarta: czy Matthew Macfadyen kiedykolwiek zmienia minę? Kwestia piąta: czy Lucas North przeżył skok z dachu wieżowca??

Tego ostatniego akurat dowiemy się zapewne z planowanego sezonu dziesiątego, który ma być zarazem ostatnim, a przynajmniej takie chodzą ploty. Twórcy doszli bowiem do wniosku, że już wyczerpali wszystkie możliwe scenariusze najrozmaitszych zagrożeń i odhaczyli wszelkie możliwe grupy terrorystyczne, więc kontynuowanie serialu oznaczałoby powtarzanie się.

Znajomi:
W oryginalnym składzie, z pierwszych trzech sezonów, występowało między innymi aktorskie małżeństwo Matthew Macfadyen i Keeley Hawes (choć podobno jak zaczynali, nie byli jeszcze małżeństwem, a związek ten jest skutkiem ubocznym pracy na planie "Spooks"). On znany jest chyba przede wszystkim z roli Darcy'ego w ekranizacji "Dumy i uprzedzenia" z 2005 roku, wystąpił też na przykład - wraz z żoną - w świetnej czarnej komedii "Śmierć na pogrzebie", a wkrótce będzie go można zobaczyć w kolejnej ekranizacji przygód trzech (a właściwie czterech) muszkieterów. Sądząc po zwiastunie, może z tego wyjść albo straszna kaszana, albo dobra postmodernistyczna zabawa. Keeley natomiast - oprócz wspomnianej przed chwilą "Śmierci na pogrzebie" - gra w wielu brytyjskich serialach i z pewnością jeszcze nie raz się tu pojawi.

W sezonie siódmym zaś po raz pierwszy oko me padło na niejakiego Richarda Armitage'a, zwanego dalej Długonosym Ryszardem! Po raz pierwszy, ale bynajmniej nie ostatni - już wkrótce, idąc śladem jego filmografii od serialu do serialu, przekonałam się, jakim wybitnym jest on specjalistą od ról snujących się po planie niczym wyrośnięte gawrony, targanych wewnętrznie, nieszczęśliwie zakochanych i mówiących łamiącym głosem twardych mężczyzn. Ach, Ryszard! Jak on pięknie cierpi! Wprawdzie niekoniecznie mu to równie dobrze wychodzi z przedstawianiem innych emocji, ale co tam - to jedno doprowadził do takiej perfekcji, że doprawdy trudno jest mu mieć za złe takie pomniejsze braki! Długonosego Ryszarda będzie wkrótce można zobaczyć w roli Thorina Dębowej Tarczy w ekranizacji "Hobbita" Petera Jacksona (tylko czy Thorin cierpiał z powodu kobiety...?), a wcześniej - w filmie o Kapitanie Ameryce.

Poza tym w "Spooks" można zobaczyć między innymi Hugh Lauriego (odcinki 1x05 i 1x06), Tima McInnerny'ego (kapitan Darling z "Czarnej Żmii", wystąpił też po jednym odcinku w "Doktorze" i "Hustle" - kilka odcinków w sezonie 3 oraz 5x05), Roberta Glenistera (Ash z "Hustle" - sezony 5-9), Annę Chancelor (Karolina Bingley z serialu "Duma i uprzedzenie" z 1995 i też pojawiła się w "Hustle" - sezony 4-6), Iana McDiarmida (Imperator Palpatine - odcinek 3x02), Andy'ego Serkisa (Gollum - odcinek 3x08) czy Anupama Khera (grającego - zwykle dobrotliwych tatków, rzadziej czarne charaktery - w największych bollywoodzkich hitach: bardzo dziwnie było go tutaj zobaczyć w produkcji telewizyjnej - odcinek 3x03) i wielu innych.

"Spooks" na:

poniedziałek, 4 lipca 2011

Hustle (2004-2012)


Parę lat temu wybrałam się na kilka tygodni do Wiednia uczyć się niemieckiego. W pokoju w akademiku miałam telewizor, na którym wieczorami często oglądałam seriale, tłumacząc sobie, że to w celach nauki języka - choć logikę tego usprawiedliwienia zaburzał nieco fakt, że dość często kanałem, na którym się zatrzymywałam po przezapowaniu przez wszystkie dostępne, było BBC Prime. Tam to właśnie natknęłam się po raz pierwszy na serial pod tytułem "Hustle".

Opowiada on o grupie profesjonalnych oszustów, działających w Londynie i żerujących na pazerności i nieuczciwości innych: "You can't cheat an honest man" to powtarzane często przez bohaterów motto, dzięki któremu twórcy starają się utrzymać widzów w przekonaniu, że to w istocie pozytywni bohaterowie, miejscami wręcz prawie że współcześni Robin Hoodowie, mimo że zajmują się działalnością jak by nie było przestępczą. Ale odłóżmy na bok moralne dylematy, wszak nie o nie tu chodzi, tylko o dobrą, a inteligentną, zabawę. Scenariusze kolejnych odcinków pełne są zaskakujących zwrotów akcji, jako że oszustwa, których dokonują bohaterowie, są skomplikowane, wielopiętrowe i błyskotliwe; często też bywa, że już-już wydaje nam się, że dosięgnie ich wymiar sprawiedliwości lub zemsta któregoś z oszukanych, kiedy okazuje się, że wszystko było częścią planu, a jakaś pozornie nieznacząca scena z początku odcinka nagle nabiera sensu.

Serial zaczyna się w momencie, gdy niejaki Michael "Mickey Bricks" Stone, człowiek o wysokiej inteligencji oraz prezencji jak spod igły, wychodzi z więzienia i zaczyna montować ekipę do nowej akcji. Odszukuje więc starych znajomych: Alberta Strollera (weterana i swojego dawnego mentora), Asha "Three Socks" Morgana (eksperta od wszystkiego, co związane z techniką) oraz Stacie Monroe (z którą go kiedyś coś łączyło, ale nie do końca wiadomo, co). Wkrótce dołącza do nich młody, zdolny i entuzjastyczny Danny Blue. Razem tworzą coś na kształt specyficznej rodziny - a przynajmniej taki obraz usiłuje się nam, widzom, sprzedać, co zostaje jednak nieco zepsute przez to, że gdy w piątym sezonie Danny i Stacie odchodzą (zostają zastąpieni przez rodzeństwo nowicjuszy, Emmę i Seana), reszta ekipy zdaje się o nich zupełnie zapominać.

Oprócz ciekawych scenariuszy inną interesującą cechą tego serialu jest częste puszczanie oka do widza, czasem najzupełniej dosłowne - jak również na przykład uśmiechanie się do niego, rzucanie porozumiewawczych spojrzeń czy strojenie innych min, a nawet zwracanie się zupełnie bezpośrednio, żeby coś widzowi wyjaśnić, albo zatrzymanie akcji dookoła bohaterów, żeby dać im czas na omówienie czegoś między sobą albo wytłumaczenie nam. Od czasu do czasu też twórcy nawiązują do różnorakich filmowych konwencji, np. kina niemego albo bollywoodzkiego. Bardzo postmodernistyczne!

"Hustle" ma, jak na razie, siedem sezonów i podobno ma zakończyć się na ósmym - i choć trochę żal mi będzie, jak go zabraknie, z drugiej strony rozumiem, że formuła się już nieco wyczerpała. Od jakiegoś czasu chodzą też słuchy o wersji kinowej, ale jakoś nie wygląda na to, żeby następowały znaczne postępy w tym kierunku.

Znajomi:
Że wspomnę tylko dwie główne role: Adriana Lestera (Mickey) można zobaczyć w niejednym filmie, ale ja kojarzę go przede wszystkim z Branaghowskich adaptacji Szekspira - "Jak wam się podoba" i "Straconych zachodów miłości". Marc Warren (Danny) wystąpił zaś między innymi w jednym z odcinków "Doktora" ("Love & Monsters").

"Hustle" na:
IMDb
Wikipedii
Filmwebie
Oficjalna strona

A tu można sobie obejrzeć całość.

niedziela, 3 lipca 2011

Doctor Who (1963- )


Nie, ta data w nagłówku to bynajmniej nie jest błąd. "Doctor Who" jest dumnym posiadaczem rekordu jako najdłużej emitowany serial science fiction (choć z przerwami) i jako taki zadomowił się na dobre w kulturze popularnej krajów anglosaskich, szczególnie, oczywiście, Wielkiej Brytanii. Pierwszy odcinek, zatytułowany "An Unearthly Child", nadano w roku 1963 i wyglądał tak:


Opowiadał on o dwojgu nauczycieli, Barbarze i Ianie, którzy, zaintrygowani wyjątkową wiedzą i umiejętnościami pewnej swojej uczennicy idą za nią do domu, a tam odkrywają jej ekscentrycznego dziadka, który - właściwie wbrew ich woli - zabiera ich w podróż w odległą, prehistoryczną przeszłość. A to tylko początek ich przygód! Ów dziadek to właśnie tytułowy Doktor (tak sam siebie nazywa, ale jakie jest jego prawdziwe imię - wiedzą tylko nieliczni i, jak dotąd, nie podzielili się tą wiedzą z widzami), należący do rasy Władców Czasu pochodzących z planety Gallifrey. Doktor posiada pojazd/statek kosmiczny/wehikuł czasu, zwany TARDIS-em (skrót od Time and Relative Dimension in Space), który umożliwia mu niemal nieograniczone podróżowanie w czasie i przestrzeni. TARDIS charakteryzuje się tym, że z zewnątrz wygląda jak budka policyjna, jakie widywano ponoć na ulicach brytyjskich miast w latach 60. XX wieku (oryginalnie TARDIS zaprogramowany był tak, żeby "przebierać się" za jakiś obiekt, który w danych okolicznościach nie wzbudzałby podejrzeń - pech jednak chciał, że po wylądowaniu właśnie w latach 60., odpowiadające za tę funkcję oprogramowanie się zepsuło i pojazd pozostał już na zawsze w formie policyjnej budki) oraz tym, że - co z początku wprawia wszystkich nowych bohaterów w osłupienie - jest znacznie większy wewnątrz niż na zewnątrz. Ponadto, Doktor obdarzony jest nieprzeciętną inteligencją, dwoma sercami oraz możliwością regeneracji: gdy otrzymuje śmiertelną ranę lub spotyka go inna grożąca niechybną śmiercią okoliczność, jego organizm się regeneruje, zmieniając przy tym całkowicie wygląd i do pewnego stopnia osobowość. Co oczywiście jest w istocie sprytnym wybiegiem twórców, dzięki któremu mogą ciągnąć ten serial w nieskończoność, zmieniając co jakiś czas aktorów. I tak do tej pory Doktora grali: William Hartnell, Patrick Troughton, Jon Pertwee, Tom Baker (był Doktorem najdłużej, stąd to on jest z tą postacią najbardziej kojarzony), Peter Davison, Colin Baker i Sylvester McCoy, po którym na pewien czas wstrzymano produkcję. Potem był Paul McGann w filmie telewizyjnym z 1996, a jeszcze później, po wznowieniu serialu w 2005, w postać Doktora wcielili się Christopher Eccleston, David Tennant i, obecnie, Matt Smith - zwany też przez niektórych (a konkretnie Czytaczkę Ewę i mnie) smarkaczem, ponieważ jest młodszy od nas:P Choć może biorąc pod uwagę, że postać liczy sobie ponad 900 wiosen, nie ma to aż takiego znaczenia, czy aktor go grający nie dobiegł jeszcze trzydziestki czy też ma blisko sześćdziesiątkę, jak Hartnell, gdy go grał...

Tak więc nasz bohater podróżuje sobie tam i siam, co jakiś czas zabierając na pokład TARDIS-a różnorakich towarzyszy czy (częściej) towarzyszki podróży, regularnie ratując wszechświat - lub chociaż jakąś jego część - przed zagładą, ale także nieustannie robiąc sobie wrogów. Do najbardziej wytrwałych należą Dalekowie (po raz pierwszy pojawili się już w jednym z pierwszych odcinków, jeszcze w 1963 i jak dotąd, mimo licznych prób, nie udało się ich pozbyć), Cybermani czy Master - Władca Czasu, który przeszedł na ciemną stronę Mocy.

Oryginalnie, "Doktor" pomyślany był jako serial edukacyjny dla młodego widza. Doktor i jego towarzysze, przez swoje podróże, mieli uczyć o historii (podróże w przeszłość) oraz naukach przyrodniczych i ścisłych (podróże w przyszłość). Nieprzypadkowo pierwszymi towarzyszami podróży Doktora było dwoje nauczycieli - historii i chemii. Jednak z czasem edukacja coraz bardziej ustępowała wartkiej akcji i różnorakim perypetiom, tak że dzisiaj jest to raczej serial przygodowy, w którym się dużo biega, szybko gada i wysadza różne rzeczy w powietrze:


Może to brzmi trochę jakbym stwierdzała, że serial zszedł na psy, ale tak naprawdę wcale tak nie uważam. Prawdę mówiąc, gdy parę razy próbowałam oglądać najstarsze odcinki, po paru minutach padałam z nudów. A z kolei te nowe, oprócz wartkiej akcji mają też niegłupie, wciągające scenariusze i dużo humoru. Nawet jeżeli najnowsze sezony (te ze Smithem, odkąd Steven Moffat przejął pałeczkę jako główny scenarzysta) są nieco przekombinowane, a regularne powracanie do tematu ciemnej strony Doktora za którymś razem robi się już nieco wtórne - szczególnie, że gdy w pewnym momencie (odcinek "Waters of Mars") bohater przekracza nieco granicę i mogłoby się zrobić naprawdę interesująco, szybko się zza niej cofa. Ale cóż, "Doktor" pozostaje serialem do młodzieży i trzeba go przyjąć z całym dobrodziejstwem wynikającego z tego inwentarza.

Z powodu swojego długiego czasu nadawania "Doctor Who" skłania też do refleksji nad tym, jak bardzo w ciągu zaledwie pół wieku zmienił się język narracji filmowo-telewizyjnej, kostiumy, dekoracje czy nawet gra aktorska - o możliwościach technicznych nie wspominając. Pamiętać przecież trzeba, że pierwsze odcinki tworzono nawet jeszcze przed "Gwiezdnymi wojnami", którym zawdzięczamy duży skok w dziedzinie efektów specjalnych - a najnowsze mają lepsze efekty niż niejeden film kinowy. Co z kolei każe się zastanowić nad budżetem, jakim dysponuje BBC - jak by nie było, telewizja publiczna. Jedyne, co pozostaje niezmienne, to sposób, w jaki bohaterowie rzucają się po kabinie TARDIS-a, gdy podróż staje się wyboista.

Znajomi:
Ach, kogo tu nie ma! Serial jest tak długi, że oczywiście twarze znajome z innych seriali pojawiają się tu dość często. Wymienię więc tylko kilkoro bardziej sławnych osób, jakie można zobaczyć w nowej serii: Derek Jacobi (odcinek "Utopia"), Kylie Minogue ("Voyage of the Damned"), Timothy Dalton ("The End of Time"), Bill Nighy ("Vincent and the Doctor"), Michael Gambon ("A Christmas Carol"), Simon Pegg ("The Long Game") a wśród towarzyszy podróży Doktora najbardziej znaną jest chyba komik (yyy... jaka jest od tego forma żeńska...?) Catherine Tate, która podróżowała z Dziesiątym Doktorem w sezonie czwartym (numeracja odcinków - ale nie Doktorów - dotyczy tylko nowych sezonów, czyli po wznowieniu serialu w 2005). Ale znane postaci nie ograniczają się tutaj do aktorów - bo na przykład wśród autorów scenariuszy odcinków do serialu byli pisarze Douglas Adams (kilka odcinków dla Czwartego Doktora) i Neil Gaiman (bardzo świeży odcinek "The Doctor's Wife").

"Doctor Who" na:
IMDb - stary - film - nowy
Filmwebie - stary - film - nowy

Parodia, w której również można zobaczyć paru znajomych.

P.S. Okazuje się, że Blogger pozwala tylko na ograniczoną liczbę tagów, a więc nie mam miejsca na wymienianie tam na dole wszystkich twórców i aktorów, którzy przyłożyli rękę do tego serialu. No trudno.