niedziela, 3 lipca 2011

Doctor Who (1963- )


Nie, ta data w nagłówku to bynajmniej nie jest błąd. "Doctor Who" jest dumnym posiadaczem rekordu jako najdłużej emitowany serial science fiction (choć z przerwami) i jako taki zadomowił się na dobre w kulturze popularnej krajów anglosaskich, szczególnie, oczywiście, Wielkiej Brytanii. Pierwszy odcinek, zatytułowany "An Unearthly Child", nadano w roku 1963 i wyglądał tak:


Opowiadał on o dwojgu nauczycieli, Barbarze i Ianie, którzy, zaintrygowani wyjątkową wiedzą i umiejętnościami pewnej swojej uczennicy idą za nią do domu, a tam odkrywają jej ekscentrycznego dziadka, który - właściwie wbrew ich woli - zabiera ich w podróż w odległą, prehistoryczną przeszłość. A to tylko początek ich przygód! Ów dziadek to właśnie tytułowy Doktor (tak sam siebie nazywa, ale jakie jest jego prawdziwe imię - wiedzą tylko nieliczni i, jak dotąd, nie podzielili się tą wiedzą z widzami), należący do rasy Władców Czasu pochodzących z planety Gallifrey. Doktor posiada pojazd/statek kosmiczny/wehikuł czasu, zwany TARDIS-em (skrót od Time and Relative Dimension in Space), który umożliwia mu niemal nieograniczone podróżowanie w czasie i przestrzeni. TARDIS charakteryzuje się tym, że z zewnątrz wygląda jak budka policyjna, jakie widywano ponoć na ulicach brytyjskich miast w latach 60. XX wieku (oryginalnie TARDIS zaprogramowany był tak, żeby "przebierać się" za jakiś obiekt, który w danych okolicznościach nie wzbudzałby podejrzeń - pech jednak chciał, że po wylądowaniu właśnie w latach 60., odpowiadające za tę funkcję oprogramowanie się zepsuło i pojazd pozostał już na zawsze w formie policyjnej budki) oraz tym, że - co z początku wprawia wszystkich nowych bohaterów w osłupienie - jest znacznie większy wewnątrz niż na zewnątrz. Ponadto, Doktor obdarzony jest nieprzeciętną inteligencją, dwoma sercami oraz możliwością regeneracji: gdy otrzymuje śmiertelną ranę lub spotyka go inna grożąca niechybną śmiercią okoliczność, jego organizm się regeneruje, zmieniając przy tym całkowicie wygląd i do pewnego stopnia osobowość. Co oczywiście jest w istocie sprytnym wybiegiem twórców, dzięki któremu mogą ciągnąć ten serial w nieskończoność, zmieniając co jakiś czas aktorów. I tak do tej pory Doktora grali: William Hartnell, Patrick Troughton, Jon Pertwee, Tom Baker (był Doktorem najdłużej, stąd to on jest z tą postacią najbardziej kojarzony), Peter Davison, Colin Baker i Sylvester McCoy, po którym na pewien czas wstrzymano produkcję. Potem był Paul McGann w filmie telewizyjnym z 1996, a jeszcze później, po wznowieniu serialu w 2005, w postać Doktora wcielili się Christopher Eccleston, David Tennant i, obecnie, Matt Smith - zwany też przez niektórych (a konkretnie Czytaczkę Ewę i mnie) smarkaczem, ponieważ jest młodszy od nas:P Choć może biorąc pod uwagę, że postać liczy sobie ponad 900 wiosen, nie ma to aż takiego znaczenia, czy aktor go grający nie dobiegł jeszcze trzydziestki czy też ma blisko sześćdziesiątkę, jak Hartnell, gdy go grał...

Tak więc nasz bohater podróżuje sobie tam i siam, co jakiś czas zabierając na pokład TARDIS-a różnorakich towarzyszy czy (częściej) towarzyszki podróży, regularnie ratując wszechświat - lub chociaż jakąś jego część - przed zagładą, ale także nieustannie robiąc sobie wrogów. Do najbardziej wytrwałych należą Dalekowie (po raz pierwszy pojawili się już w jednym z pierwszych odcinków, jeszcze w 1963 i jak dotąd, mimo licznych prób, nie udało się ich pozbyć), Cybermani czy Master - Władca Czasu, który przeszedł na ciemną stronę Mocy.

Oryginalnie, "Doktor" pomyślany był jako serial edukacyjny dla młodego widza. Doktor i jego towarzysze, przez swoje podróże, mieli uczyć o historii (podróże w przeszłość) oraz naukach przyrodniczych i ścisłych (podróże w przyszłość). Nieprzypadkowo pierwszymi towarzyszami podróży Doktora było dwoje nauczycieli - historii i chemii. Jednak z czasem edukacja coraz bardziej ustępowała wartkiej akcji i różnorakim perypetiom, tak że dzisiaj jest to raczej serial przygodowy, w którym się dużo biega, szybko gada i wysadza różne rzeczy w powietrze:


Może to brzmi trochę jakbym stwierdzała, że serial zszedł na psy, ale tak naprawdę wcale tak nie uważam. Prawdę mówiąc, gdy parę razy próbowałam oglądać najstarsze odcinki, po paru minutach padałam z nudów. A z kolei te nowe, oprócz wartkiej akcji mają też niegłupie, wciągające scenariusze i dużo humoru. Nawet jeżeli najnowsze sezony (te ze Smithem, odkąd Steven Moffat przejął pałeczkę jako główny scenarzysta) są nieco przekombinowane, a regularne powracanie do tematu ciemnej strony Doktora za którymś razem robi się już nieco wtórne - szczególnie, że gdy w pewnym momencie (odcinek "Waters of Mars") bohater przekracza nieco granicę i mogłoby się zrobić naprawdę interesująco, szybko się zza niej cofa. Ale cóż, "Doktor" pozostaje serialem do młodzieży i trzeba go przyjąć z całym dobrodziejstwem wynikającego z tego inwentarza.

Z powodu swojego długiego czasu nadawania "Doctor Who" skłania też do refleksji nad tym, jak bardzo w ciągu zaledwie pół wieku zmienił się język narracji filmowo-telewizyjnej, kostiumy, dekoracje czy nawet gra aktorska - o możliwościach technicznych nie wspominając. Pamiętać przecież trzeba, że pierwsze odcinki tworzono nawet jeszcze przed "Gwiezdnymi wojnami", którym zawdzięczamy duży skok w dziedzinie efektów specjalnych - a najnowsze mają lepsze efekty niż niejeden film kinowy. Co z kolei każe się zastanowić nad budżetem, jakim dysponuje BBC - jak by nie było, telewizja publiczna. Jedyne, co pozostaje niezmienne, to sposób, w jaki bohaterowie rzucają się po kabinie TARDIS-a, gdy podróż staje się wyboista.

Znajomi:
Ach, kogo tu nie ma! Serial jest tak długi, że oczywiście twarze znajome z innych seriali pojawiają się tu dość często. Wymienię więc tylko kilkoro bardziej sławnych osób, jakie można zobaczyć w nowej serii: Derek Jacobi (odcinek "Utopia"), Kylie Minogue ("Voyage of the Damned"), Timothy Dalton ("The End of Time"), Bill Nighy ("Vincent and the Doctor"), Michael Gambon ("A Christmas Carol"), Simon Pegg ("The Long Game") a wśród towarzyszy podróży Doktora najbardziej znaną jest chyba komik (yyy... jaka jest od tego forma żeńska...?) Catherine Tate, która podróżowała z Dziesiątym Doktorem w sezonie czwartym (numeracja odcinków - ale nie Doktorów - dotyczy tylko nowych sezonów, czyli po wznowieniu serialu w 2005). Ale znane postaci nie ograniczają się tutaj do aktorów - bo na przykład wśród autorów scenariuszy odcinków do serialu byli pisarze Douglas Adams (kilka odcinków dla Czwartego Doktora) i Neil Gaiman (bardzo świeży odcinek "The Doctor's Wife").

"Doctor Who" na:
IMDb - stary - film - nowy
Filmwebie - stary - film - nowy

Parodia, w której również można zobaczyć paru znajomych.

P.S. Okazuje się, że Blogger pozwala tylko na ograniczoną liczbę tagów, a więc nie mam miejsca na wymienianie tam na dole wszystkich twórców i aktorów, którzy przyłożyli rękę do tego serialu. No trudno.

8 komentarzy:

ewa pisze...

a moim ulubionym Doktorem był, jest i pozostanie [przynajmniej dopóki twórcy nie znudzą się Smarkaczem;)] David Tennant. Nieodwołalnie:)

martencja pisze...

Podobno Smarkacz podpisał umowę na kolejny sezon (albo i dwa, nie pamiętam...) - tak więc jeszcze trzeba będzie go trochę ścierpieć. Dodatkowym argumentem przemawiającym za Tennantem (i Ecclestonem przy okazji) jest to, że za ich czasów pojawiał się Kapitan Jack:D!

A propos Dziesiątego Doktora - masz, popatrz sobie. Zwykle nie lubię fanowskich widełów, ale to mi wyjątkowo przypadło do gustu:)

M.

Anonimowy pisze...

Sorry, Dziewczęta... Smarkacz jest całkiem fajny! :)

km

martencja pisze...

W ogóle to i może, ale na Doktora...? Zresztą, nie chodzi tylko o samego Smarkacza, ale też o to, że wraz z nim zmieniła się duża część ekipy tworzącej serial, a wiele postaci i wątków, które towarzyszyły Doktorom Dziewiątemu i Dziesiątemu, odeszły w niepamięć. Zamiast nich dodano m.in. niejaką Amy Pond, która jest postacią wysoce irytującą.

M.

ewa pisze...

otóż to, może i smarkacz nie jest taki zły sam w sobie, ale jak się obejrzało poprzedników, to dla mnie ta seria stanowczo "nie zdanża";] I z dobrego wychowania nie wspomnę ani słowem o nowej towarzyszce Doktora...

Anonimowy pisze...

OK, nie jestem obiektywna, bo wcześniejsze serie oglądałam raczej z doskoku, więc... Smarkacz mi podchodzi, ale nie dziwię się, że Wam już nie bardzo...

km

martencja pisze...

My też nie jesteśmy obiektywne. That's the point;)

M.

martencja pisze...

Obejrzałam sobie ostatnio sezony 19-21 klasycznego "Doktora", czyli te, w których występuje Piąty Doktor (Peter Davison). I muszę powiedzieć, że bardzo mi się ten Doktor podoba, wręcz wskoczył do czołówki moich ulubionych Doktorów - z łatwością przegonił Smitha (choć w sumie to nie Smarkacza wina, że przyszło mu grać w tych Moffatowych fabułach, coraz bardziej odległych od jakiejkolwiek logiki, o charakterystyce i rozwoju postaci nie wspominając, bo tych u Moffata nigdy jakoś szczególnie nie było), zagraża Ecclestonowi i nie tak daleko mu do Tennanta. Zresztą, widać wyraźnie, że Tennant się na Davisonie wzorował, wielokrotnie też powtarzał, że to jego ulubiony Doktor (a prywatnie teść! Ciekawe, jak to jest być dzieckiem Tennata i mieć dwóch Doktorów w rodzinie: ojca i dziadka:)).

Atutem Piątego jest także to, że ma ciekawych towarzyszy podróży, z których część pochodzi z cywilizacji bardziej rozwiniętych, niż ziemska (w dawnych czasach Doktor podróżował nie tylko z Ziemianami), więc są dla Doktora równymi partnerami do rozmowy, którym nie trzeba wszystkiego tłumaczyć jak chłop krowie na miedzy, a niektórzy potrafią nawet pilotować TARDISa! Niestety, chyba dla równowagi przydano im niezbyt bystrą Ziemiankę (Tegan Jovankę, mającą najdłuższy staż z wszystkich towarzyszy podróży w historii serialu), która m.in. uznaje miniówę i szpilki za odpowiedni strój do eksploracji obcych planet, chodzenia po dżungli, skałach itp. i która z początku mnie bardzo irytowała, ale z czasem i do niej się przekonałam. Przygody Piątego to także gratka dla miłośników Mastera, bo Doktor w tym wcieleniu co chwila musi się z nim użerać. Oczywiście nie brak tu też innych tradycyjnych wrogów Doktora, jak np. Dalekowie czy Cybermani, ale to Master pojawia się najczęściej, chyba za każdym razem zaczynając swoją obecność na ekranie od kwestii: "My dear Doctor, you're so gullible!", tudzież jakiejś wariacji na ten sam temat;).

Jakiś czas temu rozmawiałam z pewnym brytyjskim profesorem, który stwierdził, że fabuły "Doktora" były dużo ciekawsze w latach 70. i 80., kiedy nie starano się ciągle o wplątywanie głównego bohatera w sytuacje romantyczne z innymi bohaterami. I rzeczywiście, w tych odcinkach starych "Doktorów", które do tej pory oglądałam (czyli oprócz wymienionych sezonów 19-21 po parę odcinków z Pierwszym i Czwartym), niczego takiego nie widziałam. Piąty na przykład ze swoją gromadką sprawia raczej wrażenie wychowawcy otoczonego grupą młodzieży (wrażenie to pogłębia zapewne fakt, że jest od nich wszystkich wyższy;)), a czasami po prostu przyjaciela w gronie przyjaciół. I co tam kto lubi, ale mi to znacznie bardziej odpowiada niż dzisiejsze dopatrywanie się potencjalnych związków romantycznych wszędzie.

Acha, i jeszcze a propos znajomych, w ostatnim odcinku z Piątym, "Caves of Androzani", występuje Robert Glenister, czyli (m.in.) Ash z "Hustle". Aaaaale był młody...!:)

A efekty specjalne z lat 80. - cóż, są po prostu porażające!:)

M.