poniedziałek, 4 lipca 2011

Hustle (2004-2012)


Parę lat temu wybrałam się na kilka tygodni do Wiednia uczyć się niemieckiego. W pokoju w akademiku miałam telewizor, na którym wieczorami często oglądałam seriale, tłumacząc sobie, że to w celach nauki języka - choć logikę tego usprawiedliwienia zaburzał nieco fakt, że dość często kanałem, na którym się zatrzymywałam po przezapowaniu przez wszystkie dostępne, było BBC Prime. Tam to właśnie natknęłam się po raz pierwszy na serial pod tytułem "Hustle".

Opowiada on o grupie profesjonalnych oszustów, działających w Londynie i żerujących na pazerności i nieuczciwości innych: "You can't cheat an honest man" to powtarzane często przez bohaterów motto, dzięki któremu twórcy starają się utrzymać widzów w przekonaniu, że to w istocie pozytywni bohaterowie, miejscami wręcz prawie że współcześni Robin Hoodowie, mimo że zajmują się działalnością jak by nie było przestępczą. Ale odłóżmy na bok moralne dylematy, wszak nie o nie tu chodzi, tylko o dobrą, a inteligentną, zabawę. Scenariusze kolejnych odcinków pełne są zaskakujących zwrotów akcji, jako że oszustwa, których dokonują bohaterowie, są skomplikowane, wielopiętrowe i błyskotliwe; często też bywa, że już-już wydaje nam się, że dosięgnie ich wymiar sprawiedliwości lub zemsta któregoś z oszukanych, kiedy okazuje się, że wszystko było częścią planu, a jakaś pozornie nieznacząca scena z początku odcinka nagle nabiera sensu.

Serial zaczyna się w momencie, gdy niejaki Michael "Mickey Bricks" Stone, człowiek o wysokiej inteligencji oraz prezencji jak spod igły, wychodzi z więzienia i zaczyna montować ekipę do nowej akcji. Odszukuje więc starych znajomych: Alberta Strollera (weterana i swojego dawnego mentora), Asha "Three Socks" Morgana (eksperta od wszystkiego, co związane z techniką) oraz Stacie Monroe (z którą go kiedyś coś łączyło, ale nie do końca wiadomo, co). Wkrótce dołącza do nich młody, zdolny i entuzjastyczny Danny Blue. Razem tworzą coś na kształt specyficznej rodziny - a przynajmniej taki obraz usiłuje się nam, widzom, sprzedać, co zostaje jednak nieco zepsute przez to, że gdy w piątym sezonie Danny i Stacie odchodzą (zostają zastąpieni przez rodzeństwo nowicjuszy, Emmę i Seana), reszta ekipy zdaje się o nich zupełnie zapominać.

Oprócz ciekawych scenariuszy inną interesującą cechą tego serialu jest częste puszczanie oka do widza, czasem najzupełniej dosłowne - jak również na przykład uśmiechanie się do niego, rzucanie porozumiewawczych spojrzeń czy strojenie innych min, a nawet zwracanie się zupełnie bezpośrednio, żeby coś widzowi wyjaśnić, albo zatrzymanie akcji dookoła bohaterów, żeby dać im czas na omówienie czegoś między sobą albo wytłumaczenie nam. Od czasu do czasu też twórcy nawiązują do różnorakich filmowych konwencji, np. kina niemego albo bollywoodzkiego. Bardzo postmodernistyczne!

"Hustle" ma, jak na razie, siedem sezonów i podobno ma zakończyć się na ósmym - i choć trochę żal mi będzie, jak go zabraknie, z drugiej strony rozumiem, że formuła się już nieco wyczerpała. Od jakiegoś czasu chodzą też słuchy o wersji kinowej, ale jakoś nie wygląda na to, żeby następowały znaczne postępy w tym kierunku.

Znajomi:
Że wspomnę tylko dwie główne role: Adriana Lestera (Mickey) można zobaczyć w niejednym filmie, ale ja kojarzę go przede wszystkim z Branaghowskich adaptacji Szekspira - "Jak wam się podoba" i "Straconych zachodów miłości". Marc Warren (Danny) wystąpił zaś między innymi w jednym z odcinków "Doktora" ("Love & Monsters").

"Hustle" na:
IMDb
Wikipedii
Filmwebie
Oficjalna strona

A tu można sobie obejrzeć całość.

4 komentarze:

ewa pisze...

STANOWCZO polecam:))

martencja pisze...

Wiedziałam, że mnie poprzesz w tej kwestii:D Tylko dlaczego tak zdawkowo;)?

M.

ewa pisze...

Zdawkowo, bo cóż jeszcze można dopisać do Twojej wyczerpującej rekomendacji? W tym serialu podoba mi się wszystko, nawet zmianę 2 głównych bohaterów jakoś przebolałam;)

martencja pisze...

Przyznaj, że to po prostu dlatego, bo nie lubiłaś Jaime Murray;)

M.