Po obejrzeniu tylu ekranizacji powieści Jane Austen jak najbardziej na miejscu będzie obejrzenie serialu o dziewczynie, która ucieka od szarości codziennego życia i nieciekawego chłopaka do książek o dumie, rozważności, uprzedzeniu i romantyzmie. Pewnego dnia Amanda, bo tak bohaterka ta ma na imię, odkrywa w swojej łazience przejście do świata ulubionej powieści swojej ulubionej autorki, co umożliwia jej ucieczkę całkiem realną, choć nieco wymuszoną (drzwi zamykają się za nią na amen, jednocześnie zostawiając w naszych czasach Elżbietę Bennet). Założenie fabularne przypomina więc nieco to z polskiej powieści "Małgosia contra Małgosia" Ewy Nowackiej, z tą tylko różnicą, że Amanda trafia do świata podwójnie fikcyjnego (powieść w serialu), w przeciwieństwie do bohaterki Nowackiej zastanych spraw nie naprawia, a pieprzy, a ze swoich przygód nie wyciąga absolutnie żadnej lekcji. Jako widzowie oczekiwalibyśmy również, że teoretycznie Amanda powinna mieć nad Małgosią tę przewagę, że będąc fanką Austen będzie się choć z grubsza orientować w czasach, w które trafiła i panującej w nich obyczajowości - nic takiego jednak nie widać na ekranie.
Z łatwością jestem sobie w stanie wyobrazić fana Austen, który uzna ten serial za zarzynanie powieści i jej bohaterów. Sama nie posunę się aż tak daleko - nie przeszkadza mi takie "przepisywanie" bohaterów, jakie tu spotkało np. Wickhama czy Karolinę Bingley (to ostatnie jest nawet zabawne), a do pewnego stopnia także oboje państwa Bennet. Tylko fajnie by było, gdyby ono jeszcze czemuś służyło... Można było z tego serialu zrobić całkiem ciekawą opowieść o tym, jak idealistyczne wyobrażenia konfrontują się z realiami epoki - podziałami społecznymi, sztywnymi konwenansami, ubezwłasnowolnieniem kobiet i tego typu, najwyraźniej nieistotnymi z punktu widzenia twórców, sprawami. Miejscami nawet jest to zasygnalizowane (np. wątek Elżbiety, która, podobnie jak jejmościanka Małgorzata u Nowackiej, najwyraźniej dużo lepiej sobie radzi we współczesnym świecie niż główne bohaterki w przeszłości, lub grożący przez chwilę popadnięciem w alkoholizm Bingley), ale na tyle subtelnie, że trzeba wysiłku, żeby to zauważyć. No bo i najwyraźniej ambicją twórców nie było powiedzenie czegoś nowego, a wpisanie się w popkulturowe normy, które nakazują, żeby główna bohaterka zawsze dostała dziedzica Pemberley, jakkolwiek nieinteresujący by oboje w danej wersji nie byli i jak bardzo od czapy wydawała się ich miłość.
No właśnie - i tu na miejscu będzie mała dygresja. Jest prawdą powszechnie znaną, że komedie romantyczne i pokrewne gatunki celowo czynią swoimi bohaterkami dziewczyny niczym się niewyróżniające - inteligencją, osobowością, urodą - żeby każda przeciętna, również niczym się niewyróżniająca widzka bądź (rzadziej) czytelniczka mogła się z nią utożsamić, a ze szczęśliwego zakończenia wyciągnąć pocieszające dla siebie wnioski. Wariacje na temat "Dumy i uprzedzenia" są na tę tendencję szczególnie narażone - wszak czy idea przystojnego, szlachetnego i bogatego mężczyzny, który nie tylko zwraca na bohaterkę uwagę wbrew różnym niesprzyjającym okolicznościom, ale też obdarza ją uczuciem tak wielkim, że nie zniechęca się po początkowym odrzuceniu, a nawet dla niej postanawia się zmienić, nie przemawia do serca wielu kobiet? Kłopot w tym, że tak często zapomina się o drugiej stronie równania. Tej mianowicie, że Elżbieta Bennet nie była przecież kobietą przeciętną. Przeciwnie, Darcy zwrócił na nią uwagę, ponieważ wyróżniała się silną osobowością i wysoką inteligencją. Bez tej właśnie drugiej strony otrzymujemy opowieści o niezbyt mądrych i niezbyt ciekawych dziewczętach lub kobietach, za którymi z niewyjaśnionych psychologicznie i socjologicznie przyczyn szaleją inteligentni mężczyźni, w sposób obraźliwy dla inteligencji wszystkich odbiorców oprócz tych identyfikujących się z bohaterką i tak jak ona marzących o amancie, który na ich najmniejsze skinienie nie zawaha się wskoczyć w białej koszuli do sadzawki (przykładem chociażby historia Bridget Jones - w książce bardziej niż w filmie).
To wszystko ma miejsce i tutaj (łącznie z sadzawką). A raczej miałoby, gdyby nie to, że powracające pytanie "co on w niej widzi?" zostaje złagodzone przez symetryczne pytanie o to, co ona widzi w nim! Darcy'emu w tej wersji pozostawiono bowiem wszystkie wady oryginału, natomiast żadnej z zalet. Zaprawdę, dziwna to wersja "Dumy i uprzedzenia", w której z taką łatwością Darcy zostaje przyćmiony przez... Wickhama. Wickham zresztą [spoiler]w wyniku nieoczekiwanego zwrotu akcji okazuje się tutaj pozytywnym bohaterem, wręcz bardziej bohaterskim niż Darcy[/spoiler]*. Do końca pozostaje też od Darcy'ego ciekawszy.
Czy zatem polecam? Można obejrzeć, jeśli ktoś akurat ma za dużo czasu i niezbyt nabożny stosunek do oryginału. Miejscami bywa to nawet zabawne, więc można potraktować jako czystą rozrywkę, bez zachwytów (chyba że nad Wickhamem;)).
Znajomi:
Przede wszystkim Alex Kingston, czyli River Song z "Doktora"! Nie jest to zresztą jedyna doktorowa aktorka tutaj - zaczynam się zastanawiać czy istnieje jakikolwiek współczesny brytyjski serial, w którym nie grałby ktokolwiek, kto kiedyś pojawił się u boku ostatniego z Władców Czasu...? A na przykład taka Christina Cole, która tutaj występuje w roli Karoliny Bingley, a w "Doktorze" pojawiła się w odcinku "The Shakespeare Code", grała też panią Elton w omawianej ostatnio ekranizacji "Emmy". Natomiast w roli Elżbiety Bennet zobaczyć tu można - niestety, na krótko - Gemmę Arterton.
"Lost in Austen" na:
IMDb
Wikipedii
Filmwebie
Pierwsza część na YT
* Zaznaczyć, żeby przeczytać.
Z łatwością jestem sobie w stanie wyobrazić fana Austen, który uzna ten serial za zarzynanie powieści i jej bohaterów. Sama nie posunę się aż tak daleko - nie przeszkadza mi takie "przepisywanie" bohaterów, jakie tu spotkało np. Wickhama czy Karolinę Bingley (to ostatnie jest nawet zabawne), a do pewnego stopnia także oboje państwa Bennet. Tylko fajnie by było, gdyby ono jeszcze czemuś służyło... Można było z tego serialu zrobić całkiem ciekawą opowieść o tym, jak idealistyczne wyobrażenia konfrontują się z realiami epoki - podziałami społecznymi, sztywnymi konwenansami, ubezwłasnowolnieniem kobiet i tego typu, najwyraźniej nieistotnymi z punktu widzenia twórców, sprawami. Miejscami nawet jest to zasygnalizowane (np. wątek Elżbiety, która, podobnie jak jejmościanka Małgorzata u Nowackiej, najwyraźniej dużo lepiej sobie radzi we współczesnym świecie niż główne bohaterki w przeszłości, lub grożący przez chwilę popadnięciem w alkoholizm Bingley), ale na tyle subtelnie, że trzeba wysiłku, żeby to zauważyć. No bo i najwyraźniej ambicją twórców nie było powiedzenie czegoś nowego, a wpisanie się w popkulturowe normy, które nakazują, żeby główna bohaterka zawsze dostała dziedzica Pemberley, jakkolwiek nieinteresujący by oboje w danej wersji nie byli i jak bardzo od czapy wydawała się ich miłość.
No właśnie - i tu na miejscu będzie mała dygresja. Jest prawdą powszechnie znaną, że komedie romantyczne i pokrewne gatunki celowo czynią swoimi bohaterkami dziewczyny niczym się niewyróżniające - inteligencją, osobowością, urodą - żeby każda przeciętna, również niczym się niewyróżniająca widzka bądź (rzadziej) czytelniczka mogła się z nią utożsamić, a ze szczęśliwego zakończenia wyciągnąć pocieszające dla siebie wnioski. Wariacje na temat "Dumy i uprzedzenia" są na tę tendencję szczególnie narażone - wszak czy idea przystojnego, szlachetnego i bogatego mężczyzny, który nie tylko zwraca na bohaterkę uwagę wbrew różnym niesprzyjającym okolicznościom, ale też obdarza ją uczuciem tak wielkim, że nie zniechęca się po początkowym odrzuceniu, a nawet dla niej postanawia się zmienić, nie przemawia do serca wielu kobiet? Kłopot w tym, że tak często zapomina się o drugiej stronie równania. Tej mianowicie, że Elżbieta Bennet nie była przecież kobietą przeciętną. Przeciwnie, Darcy zwrócił na nią uwagę, ponieważ wyróżniała się silną osobowością i wysoką inteligencją. Bez tej właśnie drugiej strony otrzymujemy opowieści o niezbyt mądrych i niezbyt ciekawych dziewczętach lub kobietach, za którymi z niewyjaśnionych psychologicznie i socjologicznie przyczyn szaleją inteligentni mężczyźni, w sposób obraźliwy dla inteligencji wszystkich odbiorców oprócz tych identyfikujących się z bohaterką i tak jak ona marzących o amancie, który na ich najmniejsze skinienie nie zawaha się wskoczyć w białej koszuli do sadzawki (przykładem chociażby historia Bridget Jones - w książce bardziej niż w filmie).
To wszystko ma miejsce i tutaj (łącznie z sadzawką). A raczej miałoby, gdyby nie to, że powracające pytanie "co on w niej widzi?" zostaje złagodzone przez symetryczne pytanie o to, co ona widzi w nim! Darcy'emu w tej wersji pozostawiono bowiem wszystkie wady oryginału, natomiast żadnej z zalet. Zaprawdę, dziwna to wersja "Dumy i uprzedzenia", w której z taką łatwością Darcy zostaje przyćmiony przez... Wickhama. Wickham zresztą [spoiler]w wyniku nieoczekiwanego zwrotu akcji okazuje się tutaj pozytywnym bohaterem, wręcz bardziej bohaterskim niż Darcy[/spoiler]*. Do końca pozostaje też od Darcy'ego ciekawszy.
Czy zatem polecam? Można obejrzeć, jeśli ktoś akurat ma za dużo czasu i niezbyt nabożny stosunek do oryginału. Miejscami bywa to nawet zabawne, więc można potraktować jako czystą rozrywkę, bez zachwytów (chyba że nad Wickhamem;)).
Znajomi:
Przede wszystkim Alex Kingston, czyli River Song z "Doktora"! Nie jest to zresztą jedyna doktorowa aktorka tutaj - zaczynam się zastanawiać czy istnieje jakikolwiek współczesny brytyjski serial, w którym nie grałby ktokolwiek, kto kiedyś pojawił się u boku ostatniego z Władców Czasu...? A na przykład taka Christina Cole, która tutaj występuje w roli Karoliny Bingley, a w "Doktorze" pojawiła się w odcinku "The Shakespeare Code", grała też panią Elton w omawianej ostatnio ekranizacji "Emmy". Natomiast w roli Elżbiety Bennet zobaczyć tu można - niestety, na krótko - Gemmę Arterton.
"Lost in Austen" na:
IMDb
Wikipedii
Filmwebie
Pierwsza część na YT
* Zaznaczyć, żeby przeczytać.
6 komentarzy:
...to ja mam chyba jednak nabożny stosunek do oryginału...:P
Czyżbyś już widziała i Ci się nie spodobało?
M.
Widziałam ten serial już dość dawno i pozostawił po sobie rodzaj niesmaku. Żeby nie było : obejrzałam go później po raz drugi i tylko potwierdziłam wcześniejsze odczucia. Choć przy każdym kolejnym kieliszku wina, niesmak był jakby mniejszy:)
Może to jest właśnie taki rodzaj "dzieła", które trzeba oglądać ze wspomagaczami;)
Mi tam nie przeszkadza przerabianie oryginału. Przeszkadzają mi natomiast głupie bohaterki. Tutaj jest to tym dziwniejsze, że Amanda jakby czasami miała przebłyski inteligencji, ale niestety tylko przebłyski. A zakończenie jest już idiotyczne. Chyba że w kwestii Elżbiety, której końcowy wybór jak najlepiej o niej świadczy. Jej wątek jest zresztą dużo od głównego ciekawszy i chyba serial sporo by zyskał, gdyby to jej poświęcono większość fabuły, a nie tylko taki ułamek...
M.
Tak. Ja też myślę, że przyczyną niesmaku była główna bohaterka - zarówno za względu na konstrukcję postaci filmowej, jak i po prostu dobór aktorki. Wspomgacze niezbędne. Ale, ale, dość o tym. Oficjalnie mogę ogłosić, że uzależniłam się od Black books. I moja współlokatorka też. I jej koleżanka też. Siejesz zniszczenie :P
Buahahaha! Jak to powiedziała kiedyś moja przyjaciółka: "Bo Pan Bóg mnie stworzył, żebym utrudniała życie innym!";)
Pocieszaj się tym, że to tylko 18 odcinków!
M.
Prześlij komentarz