Serial chyba szczególnie dla miłośników muzyki z lat 70., którą jego twórcy obficie wykorzystują -- począwszy już od tytułu, zaczerpniętego z piosenki Davida Bowie'ego. Jest to mieszanka filmu policyjnego i science fiction. Główny bohater, manchesterski policjant Sam Tyler, ulega wypadkowi i budzi się w roku 1973. Oszalał? Śni w śpiączce? Czy też rzeczywiście przeniósł się w czasie? Oto pytania, które mają trzymać widzów przed ekranem przez dwa sezony tego serialu i trzy -- jego spin-offu, "Ashes to Ashes" (niestety, gdy w końcu dostajemy rozwiązanie zagadki, jest ono rozczarowujące. Przynajmniej moim zdaniem). Zanim wszystko się jednak wyjaśni, przedstawione nam zostaną różnorakie problemy, jakie wynikają ze zderzenia wczesnodwudziestopierwszowiecznego policjanta ze światopoglądem i zwyczajami policjantów z lat 70.: ich ksenofobii, seksizmu i pogardy dla procedur (a częściej po prostu ich braku). Ale przede wszystkim -- zderzenia z szefem policji, pod którego zwierzchnictwo Sam trafia: D. C. I. Gene'a Hunta. Postać to bardzo wyrazista, do której jak ulał pasuje anglosaskie określenie large ham i dla niektórych widzów jest on jedynym powodem, dla którego oglądają ten serial.
Spotkałam się ze skrajnymi opiniami na temat "Life on Mars": jedni zachwycają się pomysłem, bohaterami i nostalgicznie oddaną atmosferą sprzed kilku dekad (ze sposobu ich filmowania można dojść do wniosku, że świat musiał mieć wtedy kolor sepii), inni wkurzają się na zachowanie głównego bohatera i powtarzalność fabuły. Bo rzeczywiście, jest trochę powtarzalna -- schemat przeciętnego odcinka można przedstawić następująco: jest przestępstwo, nasza dzielna ekipa prowadzi dochodzenie, Sam upiera się przy procedurach i politycznej poprawności, Hunt przy swoim policyjnym instynkcie i uprzedzeniach, a na końcu okazuje się, że obaj mieli po trosze rację (no, może z wyjątkiem uprzedzeń). Różnica polega zwykle na tym, który z nich w tym akurat odcinku bardziej. Wszystko to jeszcze przeplatane halucynacjami (?) Sama, w których słyszy rok 2006. Sprawia to, że być może "Life on Mars" lepiej by się sprawdziło jako film niż serial. Mimo tych niedociągnięć jednak podobało mi się: atmosfera, postaci, zagadka, co się właściwie z Samem dzieje, stopniowe docieranie się jego szorstkiej relacji z Gene'em Huntem. I manchesterski akcent bohaterów:)
Również tym razem powstał amerykański remake. Nie usprawiedliwia go nawet obecność Harveya Keitela.
Znajomi:
Główną rolę Sama Tylera gra znany nam już z "Doktora" i "State of Play" John Simm, Gene'a Hunta zaś -- Philip Glenister (młodszy brat Roberta), którego też mieliśmy okazję zobaczyć w "State of Play" -- też grał tam zresztą policjanta. A poza tym w mniejszych rolach zobaczyć tu można m.in. Marca Warrena ("Hustle").
"Life on Mars" na:
IMDb
Wikipedii
Filmwebie
Parodia
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz