poniedziałek, 8 sierpnia 2011

Wallander (2008- )



Do zajęcia się tematem niniejszego serialu skłoniła mnie Czytaczka Kolleander, która niedawno go obejrzała i była uprzejma się na jego temat wypowiedzieć na moim pierwszym blogu.

Z racji mojego skandynawistycznego wykształcenia można by się spodziewać, że zostanę fanką tak modnych ostatnio skandynawskich kryminałów. A jednak z jakiegoś powodu tak nie jest -- i żebym się takowym zainteresowała musi to być albo "Detektyw Blomkvist" Astrid Lindgren (już od dawna utrzymuję, że to jeden z najciekawszych spośród skandynawskich kryminałów), albo coś napisanego przez Håkona Nessera (niestety, nadal mało tłumaczonego na polski), albo muszą go zekranizować Brytyjczycy. I to jeszcze na dodatek z jednym z moich ulubionych aktorów, Kennethem Branaghiem, w głównej roli. O serialu pisałam już na moim pierwszym blogu, więc zamiast się powtarzać, odeślę do odpowiedniego wpisu tamże: oto on. Pod nim rozwinęła się dyskusja na temat.

Znajomi:
Przede wszystkim Kenneth, którego fanką jestem, odkąd, dawno, dawno temu, obejrzałam jego "Hamleta". Którego oczywiście również przy okazji polecam (jak i inne Kennethowe adaptacje Szekspira, może najmniej "Stracone zachody miłości"). Choć nie da się ukryć, że trzeba mieć do niego trochę cierpliwości i samozaparcia (ale zawsze można wybrać wersję skróconą).

"Wallander" na:
IMDb
Wikipedii
Filmwebie

A tu jeszcze na temat skandynawskich kryminałów ogółem, również na moim pierwszym blogu. I na koniec -- piękna piosenka z czołówki:



P.S. Przypadkiem właśnie dzisiaj wyczytałam w Dagens Nyheter, że kręcą trzy nowe odcinki: jeden na podstawie powieści "Hundarna i Riga", drugi -- "Innan frosten" i trzeci nieoparty na żadnej z powieści Mankella.

18 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Kenneth jako Wallander - jestem na nie. Jednak brytyjska wersja w pozostałych aspektach - jestem na tak.


km

martencja pisze...

Ach! Och! Złego słowa na Kennetha nie zniosę! Nie! Proszę iść natychmiast pokontemplować serial i odtwórcę głównej roli i wrócić już zreformowaną:P

M.

Anonimowy pisze...

Eeee... nie.

;)

km

martencja pisze...

:P

M.

ewa pisze...

a ja napiszę, że Kenneth jako Wallander - TAK:) Szwedzki (?) aktor nie dorasta mu do pięt. Widziałam ostatnio 1 część w tv, wiem co mówię:)

Anonimowy pisze...

Ewo! I Ty przeciwko mnie? Mój mały, ustabilizowany świat zaczyna się walić :(

Henriksson - tak.
Lassgård - tak, ale... Za wielki jakiś, niedźwiedziowaty.
Nie widziałam serii z Jähkelem, a podobno taka powstała.

km

martencja pisze...

A bo widzisz, KM, Ewa już od kilkunastu lat poddawana jest mojej Kennethowej indoktrynacji - i oto są efekty!;)

Do Lassgårda uprzedziłam się już na studiach, oglądając przeróżniaste filmy z nim (w tym kilka ekranizacji Mankella, o ile mnie pamięć nie myli... Ale może mylić, bo większość oglądanych na studiach szwedzkich filmów zbiła się w mojej pamięci w jedną, bezkształtną masę). A Henriksson grał też Van Veeterena w ekranizacjach paru powieści Nesssera, żeby było ciekawiej.

M.

Anonimowy pisze...

Ja do samego Kennetha nie mam nic, ale... on i Wallander to jednak pomyłka.

[Hm, jeszcze parę tego typu komentarzy i będę zmuszona majstrować przy IP, żeby tu cokolwiek napisać...]

:)

km

martencja pisze...

Hmm, chyba problem w tym, że jako jedyna z dyskutantek (o ile mi wiadomo) masz jakiekolwiek pojęcie na temat książkowego Wallandera;] Bo ja czytałam tylko jedną powieść o nim ("Mördare utan ansikte" to chyba był. Ale głowy nie dam), i to jakieś blisko dziesięć lat temu, i nic z niej nie pamiętam, a głównego bohatera to już w szczególności. Więc tak sobie oglądam ten serial w zupełnym oderwaniu od twórczości Henninga Mankella - kontemplując zdjęcia, nastrój, muzykę i Kennetha...!

M.

Anonimowy pisze...

Chyba coś w tym jest. Rozmawiałam wczoraj z kolegą, który przeczytał wszystkie przełożone "wallandery" i stwierdził, że to właśnie "zakłóca" nasz odbiór roli Kennetha. Gdyby nie to swoiste przywiązanie do bohatera, pewnie zupełnie inaczej odbieralibyśmy tę kreację.

[Zgoda i pojednanie zapanowały w naszych szeregach...]

km

martencja pisze...

Pozostaje jeszcze pytanie, skąd tyle pozytywnych opinii i recenzji od ludzi, którzy książki czytali...? (a jest ich legion)

M.

Anonimowy pisze...

Cóż, mylą się te legiony, mylą...

;)

km

martencja pisze...

Pisałam to już kiedyś, napiszę jeszcze raz:

:P

M.

ewa pisze...

W serialu, który ostatnio obejrzałam grał bodajże Lassgard (jeśli wierzyć gazecie telewizyjnej), którego odebrałam jako... hmmm... dość odpychającego:] Ale może taki był Wallander ksiażkowy, nie wiem, bo nie czytałam żadnej części;]
Seriale bbc ogólnie są dobre i darzę je sporym entuzjazmem, nawet jeśli bawią mnie dziwnie brzmią brytyjscy aktorzy wymawiający nazwy miejscowości lub nazwiska ze szwedzkim akcentem;)
W przeciwieństwie do autorki tego bloga nie zapadłam lata temu na kennethomanię, chociaż doceniam talent aktorski KB.

Anonimowy pisze...

Sprostowanie. Miało być:
Myli się ten legion, myli.

:P

Książkowy Wallander nie jest odpychający. Lubię go.

km

Kolleander pisze...

Przepraszam, że jestem uprzejma znowu się spóźnić z odpowiedzią. Pozwolę sobie zacytować wypowiedź Martencji z poprzedniego wpisu o Wallanderze na klamriskowym blogu.

@Muszę też przyznać, że w drugiej serii ciapowatość Wallandera trochę mnie już zniecierpliwiła. Wygląda to trochę tak, jakby rozwiązywał kryminalne zagadki nie DZIĘKI swoim jakimś specjalnym intelektualnym czy innym przymiotom, ale wręcz jakimś cudem mu się to udawało POMIMO nieudolności. Jeszcze trochę i zrobi się z tego autoparodia...

Ha, niektórzy lubią Wallandera właśnie za jego ciapowiatość - za to, że jest normalnym człowiekiem, który popełnia błędy, a nie przystojnym superbohaterem. Nawet czytałam artykuł na ten temat, wg którego to jeden z powodów tak wielkiego powodzenia Wallandera. Po części to rozumiem, ale powiem, że w kilku momentach też się zniecierpliwiłam... Czasem mi się zdawało, że Wallander ma nadnaturalne zdolności, ale nie umie z nich korzystać. Koledzy z pracy dają mu z namaszczeniem dowolny przedmiot z miejsca zajścia, on na niego patrzy, intuicja mu mówi "coś tu nie gra", idzie na miejsce zbrodni i znowu intuicja, potem dopiero zaczyna się zastanawiać, co mianowicie mogłoby nie grać. Ale tylko przez chwilę bo zasypia na kanapie na miejscu zbrodni. A ja totalnie nie wiem, co to za "intuicja" - jakieś czary-mary?

@Muszę powiedzieć, że właśnie te artystyczne, wręcz miejscami manieryczne, aspekty, sprawiają, że ta ekranizacja przemawia do mnie bardziej, niż te kręcone przez Szwedów.

Czyżby wychodziło na to, że Brytyjczycy potrafią lepiej pokazać Szwedów niż sami Szwedzi?;) Ze szwedzkiej ekranizacji (wersja z Henrikssonem) pamiętam niewiele. Była dość taka sobie. Głównie pamiętam ścieżkę dźwiękową - co kilka sekund jeden klawisz pianina.

A co do bieżącej dyskusji, nawet nie pamiętam, czy czułam do książkowego bohatera szczególną sympatię, czy nie, ale Kenneth w roli Wallandera mi się bardzo podoba (może to ważne, więc zawiadamiam, że nigdy nie śledziłam twórczości tego aktora). Pamiętam, że książkowy był zwykłym, emocjonalnie połamanym, trochę roztrzepanym człowiekiem (zdarzało mu się zapomnieć o tak istotnych rzeczach jak notes albo odznaka), pracoholikiem, wyznającym zasadę "miej intuicję i patrzaj w intuicję". Czyli obraz, wg mnie, dość zgodny z serialową wersją, ale nie będę się upierać przy swoim, bo czytałam książki dość dawno.

martencja pisze...

@ "Ha, niektórzy lubią Wallandera właśnie za jego ciapowiatość - za to, że jest normalnym człowiekiem, który popełnia błędy, a nie przystojnym superbohaterem."

Ja wiem - to wyziera z tej postaci bardzo wyraźnie. Aż za wyraźnie, wydaje mi się: po prostu nie można się oprzeć wrażeniu, że napisano ją specjalnie w tym celu, żeby widz mógł się utożsamiać z jej (tej postaci) ciapowatością. A mnie takie bezczelne i oczywiste podlizywanie się odbiorcy nie przekonuje. I właśnie przeradza się miejscami w parodię samego siebie.

@"...Ale tylko przez chwilę bo zasypia na kanapie na miejscu zbrodni."

Hahaha, świetnie to ujęłaś:)

@"Czyżby wychodziło na to, że Brytyjczycy potrafią lepiej pokazać Szwedów niż sami Szwedzi?;)"

Nie wiem, czy lepiej pokazują Szwedów... Być po prostu ładniej pokazują Szwecję i jej krajobrazy, i to do mnie przemawia. A może nawet nie tylko ładniej, ale rzeczywiście lepiej, bo te zdjęcia ostre jak brzytwa i nasycone kolory, i ogromne, ogromne niebo - szczerze mówiąc, z tym właśnie szwedzki krajobraz mi się kojarzy.

M.

martencja pisze...

Właśnie skończyłam oglądać trzecią serię. Główny bohater wspina się na coraz większe wyżyny ciapowatości (jak tej ciapie udało się przechytrzyć łotewską mafię, pozostanie jedną z największych zagadek brytyjskiej telewizji), a jego brak zdolności do jakiejkolwiek międzyludzkiej komunikacji osiąga himalajskie wysokości (z tej niechęci do komunikowania się nawet praw aresztowanemu nie wygłosi... Z drugiej strony, może rzeczywiście mówienie Szwedowi, że ma prawo zachować milczenie, byłoby redundantne). No ale cóż, jak już nie raz pisałam, ten serial ogląda się dla zdjęć, muzyki i Kennetha, nie dla fabuły.

Co mnie natomiast w tej serii naprawdę zirytowało, konkretnie w dwóch pierwszych odcinkach, to powielanie stereotypów na temat sąsiadów zza morza. Jak wiadomo, wszystkie tamtejsze kobiety to prostytutki, wszyscy mężczyźni - pijacy, a kraje są dzikie, ponure, sypiące się i poza granicami cywilizowanego prawa i obyczaju. O ile mi wiadomo, sam Mankell nie był wolny od tych stereotypów, ale on miał przynajmniej to usprawiedliwienie, że na przykład takie "Psy z Rygi" pisał na początku lat 90. A tu scenarzyści przenoszą sobie tę fabułę beztrosko w czasy współczesne, niezważając, że od 1992 coś niecoś już się na Łotwie pozmieniało - tymczasem na ekranie chaos po upadku ZSRR trwa sobie w najlepsze, mimo że gdzieś tam w kącie kadru powiewa od czasu do czasu unijna flaga...

Nie wiem też kogo - czy Mankella, czy scenarzystów - winić za tak kiepski risercz w drobnych, ale też łatwo sprawdzalnych przy minimalnym wysiłku sprawach, np. żeby nadać polskim bohaterkom polskie, a nie jakieś z księżyca wzięte imiona i nazwiska, albo dowiedzieć się, że "waiting room" to nie jest po polsku "czekanie sali", co wie nawet Google Translate... Ciekawe, czy w części łotewskiej są podobne byki. Ech, żelazna kurtyna poznawcza ma się w najlepsze:/

M.