poniedziałek, 21 listopada 2011

The Pillars of the Earth (2010)



Serial na podstawie powieści pod tym samym tytułem Kena Folletta, której, przyznaję, nie czytałam. Rzecz dzieje się w Anglii czasów tak zwanej Anarchii (1135–1154), czyli wojny domowej między zwolennikami dwojga pretendentów do tronu: cesarzowej Matyldy i króla Stephena. Czyli dokładnie w tym samym czasie, co "Cadfael" -- a jednak jakby w zupełnie innym. Nie ma tu dobrodusznego braciszka, gotowego (a może bardziej: będącego w stanie) roztoczyć nad każdym opiekę (choć i tu jest benedyktyn rodem z Walii), ani przedstawicieli prawa zainteresowanych dociekaniem i obroną sprawiedliwości. Wręcz przeciwnie: jest chaos i bezprawie wojny, ukazywane nam na ekranie w postaci rzezi, gwałtów, odcinanych części ciała i bryzgającej krwi, jest poczucie, że to, co dobre i szlachetne musi zginąć w konfrontacji z tym, co bezwzględne, wyrachowane i brutalne. A jednocześnie, dla widza, który przetrzyma to wszystko i doogląda do końca: iskra nadziei i refleksja nad tym, co jest wartością nieprzemijającą, a co tylko marnością i pogonią za wiatrem.

Akcja serialu toczy się wokół usiłowań pozytywnych bohaterów wybudowania nowej katedry w fikcyjnym Kingsbridge i -- z drugiej strony -- negatywnych bohaterów im w tym przeszkodzenia. W tle zaś przeplatają się najróżniejsze wątki polityczne i osobiste, a nawet artystyczne: do Anglii wkracza gotyk, by zastąpić mrok architektury romańskiej światłem i strzelistością.

Muszę przyznać, że co jakiś czas oglądając ten serial zastanawiałam się nad prawdziwością twierdzenia, jakoby w niektórych współczesnych produkcjach głównym środkiem, za pomocą którego usiłuje się osiągnąć wierność historyczną, jest nagość i przemoc (a nie, na przykład, uzębienie odbiegające od śnieżnobiałego, idealnie równego standardu:P). No i nie da się ukryć, że twórcy namieszali trochę w faktach historycznych (na przykład, palenie na stosie za kradzież?? A nawet za czary -- w XII wieku? Nie ma to jak jechać autopilotem po stereotypowych wyobrażeniach średniowiecza). Podobno namieszali też w materiale wyjściowym, to znaczy serial odbiega od powieści, ale to już nie mnie oceniać. Mimo to jednak "Filary Ziemi" to serial trzymający widza przy sobie, pozwala podziwiać całe stado dobrych aktorów i ma rozmach godny filmu kinowego. I piękne kostiumy! Ach, te jedwabie, te hafty, te -- z drugiej strony -- surowe faktury i znoszone materiały na granicy podarcia! A ujęcia budowanej katedry, chociaż, owszem, wyglądają trochę sztucznie, to jednocześnie budzą zazdrość, że nie widzieliśmy tych wnętrz zanim kamień, z którego je zbudowano, ściemniał i zszarzał...

Znajomi:
Serial wyprodukowali bracia Ridley i Tony Scottowie. Grają tu na przykład Donald Sutherland, Ian McShane i Rufus Sewell oraz Drętwy Matthew! Poza tym na przykład Tony Curran (Vincent Van Gogh z "Doktora"), Robert Bathurst (pan Weston z "Emmy", Sir Anthony z "Downton Abbey") czy ten młody z czwartej części "Piratów z Karaibów", który przypomina mi takiego jednego kolegę;) Oraz autor powieści, Ken Follett, na chwilę w przedostatnim odcinku.

Jeżeli zaś chodzi o znajome miejsca, to jest to kolejna średniowieczna produkcja, którą kręcono pod Budapesztem (między innymi), więc widz zarówno "Cadfaela", jak i "Robin Hooda", rozpozna tu niektóre kąty. A jakieś 2/3 napisów końcowych wypełniają węgierskie nazwiska.

"The Pillars of the Earth" na:
IMDb
Wikipedii
Filmwebie

5 komentarzy:

Anonimowy pisze...

No proszę. Martencja obejrzała film, nie przeczytawszy wcześniej ksiązki. A mnie to by pewnie zganiła za takie postępowanie ;)

Tak czy owak, w wypadku „Filarów ziemi” czytałam książkę parę lat temu, filmu nie oglądałam. Książka ogromnie mi się podobała, z jednym zastrzeżeniem – pod koniec byłam już nieco zmęczona nadmierną ilością „rzezi, gwałtów i bryzgającej krwi” (w którymś momencie po prostu nastąpił przesyt, a mimo to autor dalej nie odpuszczał). Wygląda więc na to, że pod tym względem mamy zgodność oryginału z adaptacją.

Czy zamierzają też przenieść na ekran kontynuację, "World Without End"? (również czytałam, równie dobra jak część pierwsza, może ciut mniej okrucieństw, ale tylko ciut).

Anonimowy pisze...

Oj, zapomniałam się podpisać. CzK

martencja pisze...

Ależ droga CzK, nie po raz pierwszy bynajmniej opisuję tu ekranizację książki, której nie czytałam - wręcz jak teraz spojrzałam na tag "adaptacje", doszłam do wniosku, że większość kryjących się pod nim pozycji jest mi w oryginale nieznana! I daleka jestem od ganienia - ja raczej zachęcam do czytania, bo odbiór adaptacji jest pełniejszy, jak się zna oryginał (tak myślę). Nie wątpię, że również odbiór niniejszego serialu miałabym pełniejszy, gdybym wcześniej przeczytała książkę - kłopot w tym, że, choć nie wątpię, że to wciągająca i niezła literatura, jakoś mam opory, skoro już obejrzałam te wszystkie rzezie gwałty i bryzgającą krew, przed jeszcze dodatkowo o nich czytaniem... No mientka jestem, po prostu:)

"World Without End" jest już w przygotowaniu i ukaże się w przyszłym roku. Zobaczyć tam będzie można między innymi Mirandę Richardson i Bena Chaplina, a ze znajomych - Petera Firtha, czyli Harry'ego Pierce'a ze "Spooks" i Ruperta Evansa, czyli króla Ryszarda z "The Palace" i Franka Churchilla z "Emmy", a nawet powtórzyć się ma jeden z aktorów z "Filarów Ziemi" (tu grał Bardzozłego Williama, a tam ma grać niejakiego biskupa Henri'ego - kim jest ta postać, sama wiesz lepiej niż ja, skoro czytałaś książkę:))

M.

Anonimowy pisze...

Masz szansę jeszcze przeczytać sequel, zanim obejrzysz jego adaptację ;) Z tym że co do mientkości - moja Mama po przeczytaniu "Filarów ziemi" (które bardzo się jej podobały, z zastrzeżeniem że Jack powinien był poślubić Marthę!) nie miała siły na lekturę części drugiej ;)

Hm... Odpowiednikiem Bardzozłego Williama w "World Without End" jest Bardzozły Ralph, więc widzę pewną niekonsekwencję... Wspomnianego biskupa słabo kojarzę - nie należał do głównych postaci i na pewno nie był czarnym charakterem. Oj, mam nadzieję, że nie uznasz powyższych informacji za spoiler :)

Ciekawostka: "World Without End" przetłumaczono na polski jako "Świat bez końca". Nie jestem pewna, czy o to chodziło autorowi. Jest to bowiem angielski odpowiednik frazy "na wieki wieków" w kontekście liturgicznym. Aż sprawdziłam z ciekawości, co z tym zrobili tłumacze na inne języki. Większość przetłumaczyła dosłownie. Tylko bodajże norweski tłumacz wybrał wariant "liturgiczny", a niemiecki wymyślił jeszcze inną opcję (cóż, może pozostali uznali po prostu że "Świat bez końca" lepiej brzmi niż "Na wieki wieków"?).

CzK

martencja pisze...

No ale w sumie ten tytuł jest dwuznaczny, więc czy by go przetłumaczyć tak, czy tak, gubi się tę dwuznaczność...

Co do biskupa Henri'ego - może chcą dać aktorowi szansę tym razem zagrania pozytywnej postaci? Może im się zbuntował i stwierdził: "Nie, jak mi każecie jeszcze kogoś zgwałcić, pobić albo coś komuś odciąć, to rzucam tę robotę!! Zajmę się czymś łagodniejszym, na przykład zostanę rzeźnikiem.":P Nawiasem mówiąc, gra on też w tym nowym serialu HBO o Borgiach, ale kogo, to nie wiem, bo tego nie oglądam.

Nad lekturą się zastanowię... Choć w obliczu mojego ostatniego postanowienia, żeby zmniejszyć wśród moich lektur proporcje literatury anglojęzycznej i skandynawskiej na rzecz europejskiej kontynentalnej (ponieważ stwierdziłam, że tej ostatniej prawie wcale nie czytam od czasu skończenia liceum), nie wiem, jak mi to wyjdzie:)

M.