sobota, 24 września 2011

Our Mutual Friend (1998)

Serial na podstawie ostatniej ukończonej powieści Dickensa -- cegły tak pokaźnej i wielowątkowej, że moim skromnym zdaniem dobrze zrobiło jej odchudzenie, jakie było konieczne do zmieszczenia akcji w serialu. Jak to u Dickensa, mamy tu społeczne i psychologiczne obserwacje, a także liczne wątki i jeszcze liczniejszych bohaterów, których łączy sprawa niejakiego Harmona, spadku po nim i śmierci jego syna i dziedzica. A ci bohaterowie to między innymi: zajmujący się sprawami Harmonów prawnik Mortimer Lightwood (to chyba moja ulubiona postać, mimo że jest bardziej obserwatorem niż aktywnym uczestnikiem wydarzeń -- a może właśnie dlatego, mam słabość do tego typu postaci), jego po dekadencku znudzony życiem przyjaciel Eugene Wrayburn, piękna -- z wyglądu, choć nie z charakteru -- Bella Wilfer, która miała wyjść za młodego Harmona, poczciwi Boffinowie, którzy odziedziczyli majątek w obliczu jego śmierci, ich tajemniczy sekretarz John Rokesmith, różne mniej lub bardziej podejrzane typy zamieszkujące brzegi Tamizy i utrzymujące się z tego, co z niej wyłowią (włączając w to ciała topielców), ze szczególnym uwzględnieniem rodziny Hexamów, targany różnymi, niekoniecznie pozytywnymi, namiętnościami nauczyciel Bradley Headstone (czy też, jak ja go nazywam, Pan Nagrobek) oraz przedstawiciele londyńskiej socjety, wyraźnie przez Dickensa nielubiani... Właściwie trudno powiedzieć, który wątek jest tu najważniejszy, a która z postaci jest głównym bohaterem (tytułowy wspólny przyjaciel odnosi się do Rokesmitha, ale na ile wskazuje to na niego jako na głównego bohatera, a na ile na to, że [spoiler]ponieważ to on jest tak naprawdę Johnem Harmonem -- który wcale nie zginął, jak wszyscy myślą -- stanowi niejako oś fabuły, o ile ma ona w ogóle jakąś oś[/spoiler], niech widz sam oceni). Co zwiększa prawdopodobieństwo, że każdy widz znajdzie tu coś godnego śledzenia:)

Znajomi:
Prawdziwie ciężką, ale i bardzo udaną pracę wyabstrahowania z oryginału Dickensa tego, co w nim najważniejsze i najciekawsze -- innymi słowy, napisania scenariusza -- podjęła się Sandy Welch, autorka scenariusza do "Emmy". Jeżeli zaś chodzi o aktorów, to mamy tu Dominica Mafhama (Simon w "Kingdom") w roli Mortimera, Paula McGanna (ósmy Doktor) jako jego kumpla Eugene'a, Keeley Hawes jako Lizzie Hexam, Davida Morrisseya ("Doktor" -- odc. "The Next Doctor", "State of Play", "Rozważna i romantyczna") jako Headstone'a i innych.

"Our Mutual Friend" na:
IMDb
Wikipedii
Filmwebie

Pierwsza część na YT

Zwiastuna nie udało mi się znaleźć, ale za to znalazłam takie coś:)

No i jeszcze, jako wisienka na torcie, parę ilustracji na temat -- wraz z wyczerpującymi opisami -- autorstwa Czytaczki Kolleander, bez której być może nie sięgnęłabym ani po ten serial, ani po książkę.

4 komentarze:

Kolleander pisze...

Ogromnie mi miło, że sięgnęłaś po tą cegłę:D Bardzo dziękuję za dedykację:))

A więc tak - należę do tej (zapewne) mniejszości, która nie uważa, że książka Dickensa jest za długa. Niektóre wątki może mi się też dłużyły, ale dlatego, że czytałam po raz pierwszy i czekałam z niecierpliwością na ciąg dalszy. Lubię takie pozorne przeszkadzajki u świetnych pisarzy, bo wiem, że one są na pewno wiele warte, a przy drugim czytaniu będę miała kolejną warstwę jeszcze niewyeksploatowanej przyjemności. Mówię np. o rozmowach pewnych dwóch względnie epizodycznych postaci męskich, bo zdaje mi się, że o nie Ci, Marto, chodziło:)

Mortimer Lightwood - pisałam już na swoim blogu, jak bardzo mi się podoba wątek przyjaźni jego i Judżina i ich rozmowy, to się nie będę powtarzać;] I ogólnie się już wypowiadałam, że książkę wciągnęłam bardzo szybko (może m.in. dlatego, że akurat miałam dużo czasu na czytanie). Klika dni niemal żyłam wydarzeniami z NWP.

Myślę, że osią fabuły była jednak postać tego 'niewidzialnego' "Naszego wspólnego przyjaciela":) Choć było tak dużo wątków, jakoś się wszystko owijało dookoła tego jednego. Podobał mi się ten zabieg - tyle wątków, połączonych niewidzialnym mianownikiem. Dziwię się, że jeszcze nie nakręcono dłuższego serialu na ten temat, bo to materiał na co najmniej osiem godzinnych odcinków świetnego period drama. Klika wątków bardzo uproszczono. Omawiany tutaj, choć przypadł mi do gustu pod względem doboru aktorów (choć są lepsze i gorsze przykłady; z gorszych to chyba Bella Wilfer, lepszego chyba nie muszę wspominać;]), nużył mnie miejscami zbyt długimi, jakby teatralnymi dialogami.

Dla ciekawostki dodam, że Sandy Welch jest też autorką scenariusza ekranizacji "Jane Eyre" z Toby'm.

martencja pisze...

@"Dla ciekawostki dodam, że Sandy Welch jest też autorką scenariusza ekranizacji "Jane Eyre" z Toby'm."

Tak, tak -- jak również "North and South"! Na wszystko to przyjdzie odpowiedni czas na niniejszym blogu:)

Co do ilości wątków w OMF -- ja się chyba po prostu stara robię, i w związku z tym niecierpliwa. W "Małej Dorrit", którą właśnie oglądam, też mi przeszkadzają niektóre wątki, nie wiem czemu służące, a nawet nie czytałam książki, w której, jak się domyślam, tych wątków jest jeszcze więcej. Po prostu mam wrażenie, że to zaciemnia akcję i rozmywa przekaz.

A znowu na przykład taki wątek Belli Wilfer, choć ciekawy i dla akcji podstawowy, to mnie i tak niesamowicie wkurzył. Choć z zupełnie innych powodów (i w książce, i w serialu).

To żeby było i coś pozytywnego w tym moim komentarzu -- bardzo mi się podoba ostatnia scena. I klamra Mortimer-Twemlow: pierwsza scena, w której ich razem widzimy a ta właśnie scena ostatnia.

M.

Zula pisze...

O rrrrety, ależ ten Dickens ciężki. Zdecydowanie wolę świat z punktu widzenia kobiet - u Austen, Brontë czy Gaskell mężczyźni są boscy (choć nieco nierealni przez to - no ale cóż, marzenia nic nie kosztują ;-)), a kobiety pełnokrwiste. Natomiast u Dickensa faceci albo są słabi i nieporadni, albo szaleją z miłości (Pan Nagrobek :D), albo są niedomytymi, nieokrzesanymi cwaniakami, a kobiety to bezwolne marionetki, piękne i anielsko cierpliwe/dobre. Rany boskie!!

martencja pisze...

Eee tam, przesadzasz - u Austen też są słabi/głupi/ciapowaci mężczyźni (zresztą, gdyby ich nie było, to nie byłaby dobra literatura, tylko jakaś komedia romantyczna). A z kolei tutaj można wiele powiedzieć o Belli Wilfer, ale nie, że jest bezwolna, a już szczególnie, że anielsko cierpliwa czy dobra. Z kolei Lizzie jest właśnie taka, ale przy tym też silna.

M.